51. odcinek cyklu recenzenckiego Latarnica poleca jest pierwszym wpisem w Nowym 2024 Roku o przeczytanej niedawno książce. Zanim powiem coś o niej samej chciałabym, abyście sobie przypomnieli czy macie lektury, które ewidentnie kojarzą się Wam z czasem okołoświątecznym i końcem roku. Tak się złożyło, że egzemplarz od Wydawcy przybył do mnie krótko przed świętami. Początkowo chciałam się zachłannie rzucić do lektury i połknąć ją w 1-2 wieczory. A potem zajrzałam w spis treści i okazało się, że gdybym codziennie czytała jeden rozdział to skończyłabym lekturę w drugi dzień świąt. Spodobał mi się ten pomysł powolnego delektowania się klimatem książki i sprawieniem, że Boże Narodzenie AD 2023 będzie kojarzyło mi się z tą konkretną książką.

Nie wiem jak wy, ale ja tak mam, że określone histore czytane w święta i na przełomie starego i nowego roku bardzo zapadają mi w pamięć i mam jakiś punkt odniesienia we wspomnieniach. Nigdy nie są to złe skojarzenia, a ponieważ często dostaję jako prezent właśnie książki –  one same stają się potem takim wyznacznikiem tego wyjątkowego czasu. Lubię też na zimę wybierać powieści z akcją rozgrywaną w święta Bożego Narodzenia lub co najmniej w jakimś zimowym, śnieżnym i mroźnym plenerze.

Kota Erwina” chciałam przeczytać, gdy tylko po raz pierwszy zobaczyłam informacje o jego ukazaniu się. Dlaczego? Autorka Arleta Remiszewska nie jest mi kimś nieznanym, kogo prozy jeszcze bym nie próbowała poznać. W moim blogowym podsumowaniu czytelniczym 2022 roku jej powieść dla młodzieży pt. „O latarniczce, miłości i samotnym humbaku” znalazła się pośrod trzech najlepszych książki dla dzieci i młodzieży. I to w naprawdę doskonałym towarzystwie dwóch zagranicznych pisarek. Poprzeczka została postawiona wysoko, bo „O latarniczce…” było dla mnie przemiłym i wielkim zaskoczeniem. Nie spodziewalam się wtedy tak dobrej książki.

Po cichu zakładałam że „Kot Erwin…” nie może zawieść. Przecież styl i poziom pisania autorki już znałam, a że w tytule pojawił się kot – to wręcz niemożlie bym się nie zapoznała z tą historią i nie pokochała kolejnego kociego bohatera. Kocie lektury pochłaniam jak ulubione ciasto czy gorzką czekoladę. Czy to dla dorosłych czy dla dzieci – wzruszam się i śmieję równie intensywnie. Każdy z was odwiedzających Latarnicę wie, że oprócz latarni morskich i książek to koty są moją trzecią pasją i miłością (kolejność tych bzików przypadkow i bywa zmienna). Zatem wzięłam do rąk nową książkę Arlety Remiszewskiej (ach ten miły satynowy papier okładki! – uwielbiam przesuwać po nim palcami) i dałam się wciągnąć w świat miasteczka z wysoką wieżą z zegarem od jej pierwszych stron.

Czy mogę dużo napisać o samej intrydze, aby nic nie zdradzić? Nie bardzo! I spokojnie możecie czytać dalej, a nie pisnę ani słówka by zepsuć komuś przyjemność z czytania. Ale jest wiele myśli i odczuć, ktorymi mogę się tu z wami  podzielić. „Kot Erwin i tajemnica milczącej kukułki” (też uwielbiacie słowo „tajemnica” w literaturze?) już samym tytułem sprawia, że wchodzimy w świat, w którym spotkamy się z jakąś zagadką. Bohaterm książki jest Erwin – dachowiec, który był kotem „widzącym więcej”. Tak, to był jego dar, ale zastanawiam się czy właśnie nie w tym tkwi niesamowitość kotów domowych, że są istotami widzącymi ze znacznie szerszej perspektywy to co je otacza. Erwin miał dar wchodzenia w ludzkie emocje i trudne sytuacje – widział i czuł, gdzie istota poruszająca się na dwóch nogach w pozycji pionowej – wymaga wsparcia z jego strony. Noc w noc kiedy na zegarze z wieży wybijała północ opuszczał swoje ciepłe mieszkanko i wyruszał na spacer by koić pokruszone ludzkie serca.

[…] „ludzie zwykli nazywać go widzącym duszę, czytającym w myślach lub naiwnym, ponieważ we wszystkich zdawał się dostrzegać dobro”.

Rozdział otwierający przepięknie oddaje kocią naturę opisując ją z czułością, przenikliwością i delikatnością. Czuć, że Autorka zna te stworzenia i nie raz doświadczyła tego jak kot (choć mówi się, że to tak niezależne, nie przywiązujące się do człowieka istoty) potrwafi wyczuć nasze nastroje, a jeszcze dodatkowo jak potrafi nas pocieszyć, odstresować, zrelaksować. Sama doświadczam tego na co dzień i całkowicie się zgadzam z terapeutyczną rolą kota. Erwin ma swoje stałe rytuały i ścieżki i potrafił zawsze dostrzeć sytuacje i ludzi, gdzie pocieszenie i wsparcie było potrzebne choćby miało przyjść od rozmruczanego futerka.

Bohater dzieli życie z panem Miłoszem – astronomem i wykładowcą na uczelni. Opiekun nie wie, że wraz z północą jego kot ma do wykonania swoje tajne – jakże ważne – misje. Erwin nie rozumie pasji swego pana , wręcz nudzą go dysputy naukowe. A ponieważ dla Miłosza fizyka jest zrozumiałą i otwartą księgą nie mógł kota nazwać inaczej niż poprzez powiązanie go z bardzo znaną postacią ze świata tej nauki. Nie zdradzę o kogo chodzi, ale historia jest bardzo interesująca. Drugim głównym bohaterem ludzkim tej powieści jest przyjaciel domu pan Kordian – również astronom. A gdy spotka się dwóch takich naukowców to wiadomo… dyskusji i sporom nie ma końca. Ależ oni potrafili się ścierać siedząc przy jednym stole – każdy ze swoim laptopem i przekonaniami, których kurczowo się trzymali.

Arleta Remiszewska doskonale przemyca nam w tej opowieści wiele teorii z fizyki i astronomii. Czyta się to doskonale, bo nauka podana jest w sposób przystępny i wciągający. Nie jestem do końca laikiem, bo w szkole z fizyki tylko astronomia mnie pasjonowała i kiedyś nawet chciałam ten kierunek studiować. Ale na fizyce ogólnej poległabym więc te plany poszły w odstawkę. Mam więc tutaj dla siebie aż dwa przysmaczki – kota i dziedzinę nauki, którą bardzo lubię i wciąż śledzę co się w niej dzieje.

Jesteśmy więc wciągnięci w powieść o kocie i dwóch astronomach i niby wszytsko miło i gładko posuwa się do przodu, ale nagle życie Erwina wywraca się do góry nogami. A wszystko za sprawą tytułowej milczącej kukułki. Zegar z wieży kościoła pewnej nocy trwale milknie i nasz mruczący bohater nie ma sygnału kiedy może ruszyć na swoje nocne spacery i odwiedzać potrzebujacych go ludzi. To jest zagadka, wokół której skupi się dalsza akcja i do samego końca będziemy jak Sherlock Holmes – tym razem w postaci kota – szukać podejrzanych, analizować dowody, odrzucać co ma sens a co kogoś od razu dyskwalifikuje.

Nie bedę udawać, dałam się wciągnąć w to śledztwo tak samo mocno jak Erwin. Szukałam winowajcy i składałam elementy tej łamigówki. W kolejnych rozdziałach poznamy nowe osoby w postaci ekscentrycznego zegarmistrza, miejscowego księdza, łowcy duchów oraz pisarki Augustyny – pierwszej opiekunki Erwina (przy okazji dowiemy się jak i dlaczego trafił do pana Miłosza). Po nitce do kłębka – jak przystało na kota – dotrzemy do finału i rozwiązania zagadki kłującej w uszy ciszy z kościelnej wieży, która zdezorganizowała życie nie tylko kotu. Czy warto było przejść przez to kocie śledztwo? Oczywiście! Sama wpadałam w pułapki błędnego myślenia, chwytałam się fałszywych tropów i rozglądałam po kartach powieści za winowajcą. Ileż to razy westchnęłam, że ponownie źle kogoś wytypowałam na głównego podejrzanego. Wielki finał was nie zawiedzie. Obiecuję!

Czy „Kot Erwin…” to coś więcej niż kryminał dla starszych dzieci? Oczywiście! Arleta Remiszewska zna się na swoim pisarskim rzemiośle. To co cenię w jej opowiesciach to pogłębiona psychologia postaci. Bohaterowie są tacy prawdziwi, łatwo się z nimi i ich zachowaniami identyfikować. Pisane przez nią powieści wciągają od pierwszych stron. Nie trzeba się zmuszać, by czytać. Trzeba się zmuszać by książkę odłożyć. Ja akurat musiałam się przed czytaniem powstrzymywać, bo nie chcęiałam tych światow tak szybko opuszczać.

Mam wrażenie, że przez większość czasu, który obejmuje akcja „Kota Erwina…” panuje noc, a na pewno jest już pora po zapadniuęciu zmroku. Przez to ta historia staje taką z pogranicza jawy i snu. Jakbyśmy balansowali na cienkiej linie nie wiedząc czy coś jeszcze jest realne czy już przeszliśmy do krainy szalonego snu. Idealnie oddaje to okładka – w kolorze nocy i cieni zalegających okna, gdy zapadnie zmrok. Atutem jest też piękne wydanie: sztywna oprawa, miły w dotyku papier, interesujące ilustracje. Całość pod kątem edytorskim przemyślana i sprawa ogromną przyjemność komuś kto ceni książki. Mam nadzieję, że są dzieci, które pod choinką znalazły zapakowną w piękny papier właśnie tą książkę. Ja byłabym takim prezentem zachwycona.

Po drugim udanym zetknięciu z pisarstwem tej Autorki z przyjemnością sięgnę w przyszłości po jej inne historie.   Takie książki spełniają to wszystko co poszukuję w literaturze dla młodszych czytelników. I kto wie czy za parę lat nie obdaruję na święta w rodzinie kogoś „Kotem Erwinem…” by powielić to niesamowite doświadczenie Bożego Narodzenia z tak nastrojową, mądrą, chwilami magiczną i tajemniczą lekturą.

Kto ma ochotę niech śledzi na instagramie profil Autorki (IG: arleta.remiszewska_autorka), bo wrzuca fajne fotki z książkami i kotami (a to jak wiadomo duet idelany), informacje o swoich publikacjach i pokazuje scenki z życia pisarki.

Reasumując: Latarnica poleca!

Poniżej okładka front i tył – ponieważ w tytule i treści książki jest tajemnica postanowiłam ją sfotografować w półmroku

Podstawowe dane książki:

Tytuł: Kot Erwin i tajemnica milczącej kukułki

Autor: Arleta Remiszewska

Ilustracje: Aleksandra Lisek

Wydawca: Czytalisek (Helion S.A.)

Objętość: 124 strony

Oprawa: twarda

Format: 165 x 220 mm

Poniżej przykładowe rozkładówki z wnętrza książki – popatrzcie jaka piękna wyklejka z kukułką i odbicie łapek na końcu książki! Wartość tej edycji dodają ilustracje Aleksandry Lisek.

Ponieważ książka przybyła do mnie przed świętami to poniżej kilka ujęć w klimacie świąt. Pod choinkę dostałam w prezencie swój własny Ex libris – „Kot Erwin” jest jedną z kilku książek, które zostały nim już trwale opieczętowane.

Nie byłoby recenzji, a zwłaszcza z tzw. kociej literatury, gdyby nie pozowałaby z książką moja doświadczona kocia modelka Mysza. Poniżej jej 5 minut sławy. Poradziła sobie znakomicie. Mieliśmy przy sesji dużo zabawy.

Dziękuję Wydawcy za egzemplarz recenzencki i możliwość szybkiego zapoznania się z tą książką!

Fot. Latarnica / grudzień 2023