Latarnica poleca [65]
Nie zawsze jest tak, że w cyklu Latarnica poleca pojawiają się książki otrzymane od wydawców i prezentowane tutaj na zasadzie umowy barterowej. Czasami wrzucam tutaj tytuły, które po prostu tak same z siebie do mnie przemówiły treścią lub zauroczyły stroną wizualną.
W przypadku "Jestem dużym tatą" zagrały oba czynniki. Czyli zachwyciła mnie treść oraz przepiękne nadmorskie ilustracje p. Moniki Pollak. Nie będę ukrywać w przypadku zakupu tej książki skusiła mnie latarnia morska na okładce (co sugeruje od razu też tematykę morską, z akjcą gdzieś na wybrzeżu) oraz to że tytułowy tata udaje kota i ma kocie uszy. Zapowiadało się niezłe zestawienie ulubionych motywów. I nie zawiodłam się!
Naprawdę bardzo lubię literaturę dziecięcą i młodzieżową. Absolutnie nie stronię od takich lektur, ale muszą mieć to coś. Nie jest żadną stratą czasu poświęcić się takim książkom pod warunkiem, że coś wniosą w nasze życie. Mnie opowieść Rafała Witka dała dużo przyjemności.
Główne atuty?
1/ akcja na wyspie Bornholm plus bałtycki rejs promem w obie strony
2/ kocie akcenty na duńskiej wyspie
3/ wciągająca treść
4/ fantastycznie oddana relacja tata/ kilkulenia córka
5/ zachęcająco oddane atrakcje turystyczne wyspy
6/ przepiękna strona wizualna - ilustracje sprawiające że nie tak szybko przekładałam strony (ponizej na fotografiach dowód)
W przypadku tak niedużych objętościowo książek trudno pisać coś o treści, aby nie zdradzać za wiele, ale dla zachęty chciałabym podszepnąć że "Jestem dużym tatą" umożliwia odbycie rejsu promem na Bornholm i z powrotem (bohaterowie płynęli z Kołobrzegu) i mamy okazję pobyć parę dni na tej bałtyckiej wyspie należącej do Danii.
Ja osobiście podczas czytania miałam uczucie jakbym sama tam odpoczywala i zwiedzała okolicę. Tak się w życiu bohaterów ułożyło, że mama musiała zostać w kraju i pracować w związku z czym ten wypad należał tylko do Taty i Małej (autor nie podaje imienia dziewczynki). Autor fantastycznie opisuje relację międzypokoleniową oraz atuty takiego wyjazdu z punktu widzenia osoby doroslej a także kilkuletniej. Każdy dostrzega na miejscu coś innego i inne aspekty tego wyjazdu ich zachwycają. Książka ma dużo ilustracji, mniej tekstu ale jest go na tyle sporo że możan mowić o mini powiesci bowiem akcja zamyka się w 13 rozdziałach.
Osobiście na Bornholmie nie byłam. Choć chciałabym tam popłynąć. mam jednak dośwoaczenie z rejsów po Bałtyku i wiem jak wyglądają kraje skandynawskie i jakie bywa ich wybrzeże i wysepki. Bornholm to ciekawy wybór jako atrakcja turystyczna. Na miejscu można zwiezdać wyspę autokarem a przy pobytach kilkudniowych czy dłuższych sprawdzają się rowery, które czekają już na turystów zaraz po zejściu z pokładu promu.
Kiedyś planując rejs na tą wyspę (niestetey nie doszedł do skutku, a miałam płynąć z Darłówka) od razu szukałam informacji czy są tam latarnie morskie. I oczywiście, że je mają, bo to w końcu wyspa i oznakowania nawigacyjne w postaci świateł są bardzo ważne. Tym bardziej warto udać się w taki rejs, który doświadczyli bohaterowie tej sympatycznej opowieści. W spisie latarni znalazłam 10 takich obiektow. Nie wszytskie są już dziś czynne, ale do fotografowana doskonałe. Na wyspie jest np. imponująca latarnia Dueodde (południowy krańniec Bornholmu ) - to najwyższa latarnia morska w Danii. Jej wysokość wynosi 48 m i aby się wspiąć na górny taras trzeba pokonać aż 196 schodów. Latarnia jest nowoczesna, bo została zbudowana w latach 60-tych XX wieku, a w 70-tych w pełni zautomatyzowana. Poniżej zdjęcie tej latarni z wikipedia.org
Rafał Witek jest Autorem ponad 40 książek dla dzieci. Zdobył też ważne nagrody m.in. Konkursu Literackiego im. Astrod Lindgren czy Nagrodę Literacką im. Kornela Makuszynskiego. Jeśli akurat jesteście na etapie czytania książek z dziećmi lub są już one samodzielnie czytające myślę, że warto podsunać im książki tego Autora.
Wydawca zaleca "Jestem dużym tatą" dla dzieci w wieku 6+ i przyrownuje ją swoją kameralnością i klimatem do słynnych i lubianych "Dzieci z Bullerbyn". Nie może być lepszej rekomendacji.
Poniżej wyspa Bornholm - miejsce akcji książki oraz jej położenie względem naszego wybrzeża - Google Maps
Zdecydowanie: LATARNICA poleca!
Podstawowe dane książki
Tytuł: „Jestem dużym tatą, ale czasami udaję kota”
Autor: Rafał Witek
Ilustracje: Monika Pollak
Wydawca: Wydawnictwo Literatura
Wydanie I: Łódź 2021
Objętość: 96 stron
Oprawa: twarda
Format: 17 x 22,5 cm
Poniżej front i tył okładki
Poniżej wewnętrzna wyklejka i spis treści:
Poniżej przykladowe rozkładówki:
Oczywiście książka była czytana i przeżywana z Myszką
Laska z Nowego Portu [2]
W lutym br. wrzuciłam tutaj pierwszy odcinek (choć nie zakładalam wtedy, że pojawi się kolejny) z kotką przychodzącą do latarni w gdańskim Nowym Porcie. Nie przypuszczałam wtedy, że historia będzie rozwojowa, a teraz poza Laską pojawia się i rudy kawaler wpatrzony w burą pannę. Cudowne zdjęcia zadzięczam Młodszemu Latarnikowi i z przyjemnością śledzą wszystkie informacje o kotach jakie wrzuca. W końcu widuje je prawie codziennie.
Jednego na pewno temu blogowi nie odmówię - wrzucania tematów kocio-latarnianych albo latarniano-kicich. Mają tutaj priorytet i stałe miejsce na zawsze.
Fot. Czesiek Pajkert – Młodszy Latarnik / marzec-kwiecień 2025
Latarnica poleca [64]
[…] To Shinjuku, znikają tu i ludzie , i koty.
Długo zastanawiałam się od czego powinnam zacząć, aby w najprostszy, ale zarazem najszczerszy sposób przekazać wam, jakie emocje wzbudziła i jakie struny duszy poruszyła we mnie powieść Duriana Sukegawy „Koty z Shinjuku”. Może zacznę zupełnie nietypowo, ale ta książka, również nie jest czymś pisanym według określonego, znanego schematu i nie daje się łatwo zaszufladkować.
Aby wejść w klimat opowieści Sukegawy i się w niej wygodnie rozsiąść trzeba zrozumieć cztery pojęcia.
Po pierwsze Shinjuku. To jedna z dzielnic Tokio - stolicy Japonii. Czym się charakteryzuje? Popularnie, gdy o niej mówimy myślimy o dużej dzielnicy rozrywkowej, biznesowej i handlowej skupionej wokół stacji o tej samej nazwie. Jest to dzielnica kontrastów. Z jednej strony nowoczesne biurowce i centra handlowe, z drugiej skupisko starych domów, w których umieszczono gastronomię i sklepiki.
Po drugie izakaya. Tym określeniem można nazwać coś na kształt japońskiego pubu, gdzie serwuje się zarówno alkohole jak i dość proste dania, w tym także z grilla. Często poza stolikami mają one tzw. miejsca przy barze i są nieznacznych rozmiarów.
Po trzecie Koto-lotek. To już określenie powstałe na potrzeby tej konkretnej książki, ale istotne bo od tej nieoficjalnej gry popularnej wśród bywalców jednego z miejscowych pubów wszystko się zaczyna. Hazardowa zabawa polega na bstawianiu i wytypowaniu imienia kota, który jako pierwszy objawi się klientom siedzącym przy długim barze w małym okienku widocznym naprzeciwko nich.
I po czwarte mapa rodzinna kotów. To również pojęcie powstałe na potrzeby tej konkretnej historii. Jest to kartka papieru przywieszona do lodówki w pubie o nazwie „Karinka” w dzielnicy Shinjuku. Ukazuje i opisuje 17 kotów kręcących się wokół lokalu i pojawiających się na jego tyłach. Teren ten jest widoczny z baru przez małe okienko, a koty często zatrzymują się w nim i patrzą na pijących wewnątrz klientów. 17 kotów - 17 imion i charakterów spośród których można typować i obstawiać, by brać udział w Koto-lotku.
I te cztery słowa są niejako klamrą spinającą tą opowieść, która zaczyna się od przypadkowego przyjścia bohatera do jednej tokijskiej izakayi. Nie planował tam wejść, nie znał tego lokalu, ale znał inne analogiczne puby i często do nich zaglądał po pracy, aby odreagować stresy dnia codziennego. A rzeczywiście miał powody by szukać ukojenia, bowiem praca mocno dawała mu się we taki ze względu na osobę szefa i konkurencję oraz dociskanie wydajności i efektywności do maksimum.
W „Kotach z Shinjuku” śledzimy pewien etap zawodowy chłopaka, który marzył o pracy w mediach - radiu, czy też telewizji, chciał tworzyć i pisać dobre scenariusze. Nazywa się Yamazaki Seita choć bywalcy pubu „Karinka” będą się do niego zwracać skrótowo po prostu Yama. Jednak życie nie układa się mu według marzeń. Ma kiepskie dorywcze zajęcia by cokolwiek zarobić, wynajmuje nieciekawą klitkę u japońskiej rodziny, a procesy rekrutacyjne do prac, z którymi chciałby związać życie odrzucają go już na etapie składania papierów, bowiem Yama jest daltonistą, a firmy medialne zaznaczają, że osoby z tą wadą wzroku nie mają czego u nich szukać.
Tak się jednak składa, że na jego drodze pojawi się Kazuki Nagasawa znany twórca scenariuszy filmowych i radiowych mający swą własną agencję. Podczas rozmowy przy alkoholu w Karince czuje jakiś drzemiący potencjał i daje chłopakowi szanse zatrudniając go. Ma odtąd planować programy TV z wyprzedzeniam, robić dla nich tzw research i opracowywać bieżące informacje.
Można by powiedzieć, że dla Yamy to jak wygrana życiowa, ale w praktyce okazuje się, że jest wyrobnikiem pracującym ponad swoje siły 7 dni w tygodniu będąc do dyspozycji szefa 24 godziny na dobę. I zadania, które stara się dobrze realizować wcale mu nie wychodzą. A konkurencja w firmie jest ogromna i oczekiwania szefa jeszcze większe, bo liczy się tylko oglądalność i sukces.
Durian Sukegawa w przejmujący sposób ukazuje atmosferę pracy w dużej medialnej agencji w której trwa nie tylko wyścig szczurów, ale co najgorsze szef stosuje mobbing i ucieka się do przemocy wśród pracowników, nie rzadko używając agresji w postaci szturchania czy ich bicia.
Równowagą dla problemów w pracy i nieustannych porażek - bo jak wykrzyczał mu zwiedziony szef w twarz: z 50 napisanych pytań do popularnego teleturnieju wybrano tylko jedno a 49 odrzucono i wyrzucono do kosza - stało się spotkanie z Yumą - dziewczyną pracującą za barem w Karince jak i obsługującą grill i serwującą potrawy. To dzięki niej poznał bliżej sylwetki kotów z zaplecza lokalu i nawiązał znajomości z ekscentrycznymi stałymi bywalcami przyłączając się do zabawy w Koto-lotka. Dzięki stałym Klientom dowiedział się, że to Yume stworzyła i narysowała rodziną mapę kotów i dokarmia je regularnie.
Przypadkowe wejście do „Karinki” stało się z czasem stałym rytuałem i bohater odwiedzał ten pub kiedy tylko mógł. Yume odkryła przez nim nowy nieznany świat - świat bezdomnych kotów z Shinjuku, który dla niej był bardzo ważny, bo ceniła ich towarzystwo bardziej od ludzkiego. Jak sama się zwierzała:
[…] Miałam kilku kolegów, przed którymi mogłam się otworzyć, ale większości ludzi nie ufałam, dlatego nawet teraz nie potrafię rozmawiać i nie bardzo wiem, na czym polega „normalność”. Lepiej czuję się w towarzystwie kotów niż ludzi.
Oczywiście w całej tej historii z czasem więź między Yamazakim, a Yume znacznie się zacieśni. Doświadczą pięknych chwil i odkryję się dla siebie nawzajem obnażając swoją przeszłość, obawy, bolączki codzienności, traumy, ułomności ciała.
Powieść Sukegawy bardzo mnie zaskoczyła na poziomie głębokiego wejścia w analizy trudnych tematów - mniej popularnych w literaturze. Aby nie zdradzać treści powiem tylko, że na kartach powieści zmierzymy się z alkoholizmem, depresją, samobójstwem, próbą morderstwa, złym i ciężkim losem bezpańskich zwierząt, mobbingiem, byciem transwestytą w uporządkowanym świecie bankowości, przemocą, molestowaniem seksualnym, dojrzewaniem w sierocińcu… Dużo tego i naprawdę mocno daje to po psychice Czytelnika. Zdecydowanie spodziewałam się lżejszej lektury, a dostałam tzw. ciężki kaliber. Ale nie piszę tego w kontekście krytycznym. Tak jak dla chłopaka Yume pokazała mu nowy nieznany śwat, tak i mnie się oczy otworzyły na aktualne problemy życia we współczesnym Tokio. Oczywiście wiele z tych problemów jest ponad narodami i płciami. Wszyscy mniej lub bardziej się o nie ocieramy lub w nie wchodzimy.
I choć patrząc na te trudne doświadczenia bohaterów można by się bardzo zdołować Autor pilnuje by ostatecznie ponad całą tą historię na wierzchu zostało podstawowe przesłanie, które próbuje nam wpoić. Podporządkowane korporacyjne życie Yamy było pracą wykonywaną dla mas, anonimowego widza i statystyk oglądalności. Czyli tak naprawdę dla nikogo. Yume starała się obudzić w chłopaku to co zawsze w nim było czyli że pisząc choćby scenariusze ma się skupić na jednostce, Nigdy nie dogodzimy wszystkim… Porusza też w nim jego poetycką cząstkę duszy, którą dawno temu uśpił, przez co w powieści mamy możliwość przeczytania również kilka pięknych wierszy o kotach.
Historia kończy się kilkadziesiąt lat później kiedy to Yamazaki i Yume mają szansę ponownie się spotkać i spojrzeć na to co chcieli zrobić ze swoim życiem, a co ostatecznie zrobili. To przepiękny mądry finał, w którym kluczową rolę odegra ręcznie przepisywany tomik wierszy pt „Koty z Shinjuku”. Idealnie podsumowuje to kilkukrotnie powtarzane przez bohatera zdanie w ostatnim rozdziale, które specjalnie powraca, aby podkreślić wagę tego stwierdzenia:
„Czasami przyszłość umyka wszelkim wyobrażeniom”
Ostatnio dość intensywnie wkręciłam się w czytanie współczesnej prozy japońskiej i koreańskiej i jestem tymi światami zachwycona. Te książki są inne, od razu się czuje, że powstały w kulturach wschodnich. Do tego bardzo często istotą rolę odgrywają w nich koty, które dla ludzi wschodu są ważne i bardzo przez nich wielbione. To tylko każde mi dalej poszukiwać interesujących nowych tytułów i autorów z tego kręgu kulturowego.
A co do „Kotów z Shinjuku” to zdecydowanie: LATARNICA poleca!
Podstawowe dane książki
Tytuł: „Koty z Shinjuku"
Autor: Durian Sukegawa
Przekład: Małgorzata Samela
Ilustracja kotów: Anna Brzezina
Wydawca: Wydawnictwo Yumeka
Wydanie I: Katowice 2025
Objętość: 204 strony
Oprawa: miękka ze skrzydełkami, okładka z lakierem wybiórczym
Poniżej front i tył okładki
Poniżej wewnętrzna tylna okładka z mapę rodziny kotów oraz przykladowe rozkładówki
Poniżej sesja zdjęciowa z moją domową kocicą Myszką - wierną czytelniczką - bez niej nie czytałabym tyle ile czytam bo towarzystwo kota do dobrej książki to idealne dopełnienie
Recenzja powstała dzięki współpracy barterowej z Wydawnictwem Yumeka - serdecznie dziękuję za egzemplarz książki!
Latarnica poleca [63]
Ze zbiorami opowiadań mam problem. Od zawsze. Choć bardzo je lubię (a nie każdy miłośnik książek lubi sięgać po tą formę) zazwyczaj ostatecznie sprawiały mi zawód. Dlaczego? Statystycznie rzecz ujmując najczęściej zawierały kilka świetnych tekstów, parę średnich no i kilka takich, które całkowicie zabijały ich ostateczną ocenę. Po każdej takiej lekturze byłam zła na te słabiutkie historie, które zapadały w pamięć najdobitniej i tak naprawdę nigdy nie powinny się znaleźć w druku. Nie wiem czy w przypadku zbioru jednego autora - pisarze czasami na siłę dopisują kilka opowiadań na zlecenie wydawcy by objętość gotowej książki była obszerniejsza bądź spełniała wymogi jakiejś serii - tak czy inaczej podchodzę do takich wydawnictw naprawdę ostrożnie.
Kiedy zobaczyłam w sieci zapowiedź antologii opowiadań polskich autorów o kotach w głowie miałam tylko jedno! „Tak! Tak” Wspaniale. To kiedy premiera?” Ale za chwilę przyszło otrzeźwienie czytelnicze. Rety! Temat, który kocham i wielbię w literaturze, a który zapewne paru zaproszonych pisarzy totalnie położy i nie wyczuje klimatu. Czy wszyscy zebrani to kociarze? Czy mają pojęcie o tych zwierzakach? Dzielą z nimi pisarską codzienność? A jeśli nie, co z tego wyniknie dla książki o idei samej z siebie bardzo słusznej i pożądanej na rynku wydawniczym. Nie miałam okazji dotrzeć na specjalne spotkanie poświęcone temu wydawnictwu na Poznańskich Targach Książki w marcu tego roku. Z jednej strony żałuję, z drugiej i tak byłabym dopiero przed lekturą i niewiele wiedziała o tym co zawiera.
Od razu się przyznam. Przelatując szybko wzrokiem po nazwiskach autorów zaprezentowanych na okładce znałam i kojarzyłam tylko jedno - Katarzyny Bereniki Miszczuk. A jak wyszło po przeczytaniu notki o tej pisarce - kojarzyłam osobę, która jest współzałożycielką Wydawnictwa Mięta - dzięki któremu trzymam teraz ten koci zbiór w rękach.
Kiedy rozpakowałam paczkę od Wydawcy lekko się przeraziłam objętością książki. Prawie 400 stron - kiedy ja to przeczytam? Nie wspominając czasie potrzebnym do ułożeniu sobie w głowie opinii, a potem przelaniu wszystkiego na słowa. A jednak 11 opowiadań i 396 stron zabrało mi z życia tylko 3 świetnie spożytkowane kwietniowe wieczory. Wędrowałam od jednej historii do drugiej i jakoś tak trudno było się powstrzymać i odłożyć książkę na półkę. Może też dlatego, że zebrani pisarze są reprezentantami przeróżnych gatunków literackich, mają odmienne doświadczenia zawodowe, inne ścieżki życiowe co ostatecznie zaowocowało totalnie nieporównywalnymi do siebie opowieściami o naszych kociskach. Poczytamy typową obyczajówkę, romans, fantasy, kryminał czy horror. A w każdej odsłonie mamy inne oblicze kota i inne role jakie mogę pełnić w życiu człowieka.
Wiadomo, że przy tego typu wydawnictwach nie ma co mówić - nawet ogólnikowo - o treści, bo zdradzi się zbyt wiele. Ale nie będę spoilerować jeśli napiszę, że oto mamy na rodzimym rynku bardzo udaną antologię tematyczną, której głównym motywem są koty. Brzmi cudownie dla kociarzy? I tak naprawdę jest!
Wychodząc z założenia, że kilka story będzie słabszych robiłam sobie krótkie notatki o każdym opowiadaniu i nadawałam mu już po przeczytaniu ocenę. Jakie było moje zdziwienie - gdy już po dotarciu do końca ostatniego 11-tego opowiadania spojrzałam na moje oceny (w skali od 1-5 gdzie 5 to najwyższa nota) i nie znalazłam ani jednego poniżej solidnej noty 4+. [!] Ewenement? Na to wygląda i wyjątek od reguły! Już nie mogę narzekać na zbiory opowiadań i wrzucać je do jednego worka.
Bardzo podoba mi się, że zawarte w „Kiciusiach, kotach, sierściuchach” teksty są tak różne, a ich motyw główny - czyli KOT - potraktowany na różnych poziomach gatunkowych. Poznawałam te historie mierząc się z silnymi emocjami. Bo wywołują one cały ich wachlarz. Był strach, rozpacz, zdenerwowanie, smutek i przyjemne ciepło rozlewające się po duszy. Nawet broniłam i łezkę przejmując się losem dwóch bohaterów. Bo koty dają nam tak wiele dobrego, a my ludzie bywamy potworami i często obchodzimy się z nimi paskudnie. Nie we wszystkich opowiadaniach koty są traktowane dobrze i godnie. Ale każda historia wciąga od pierwszej stron.
Oczywiście mam swoich faworytów. To te przy których zapisałam bez wahania notę 5. I na 11 tekstów dostało ją 7 kocich opowieści. Zaproszeni pisarze wspaniale wywiązali się z tego trudnego tematycznie zadania. Bo koty to cały złożony wszechświat i zwierzęta wciąż nie do końca oswojone i zależne od ludzi. Można by o nich tomiska pisać i nigdy do końca nie odkryć wszystkich kart. Ale to zwierzaki doskonałe, piękne same z siebie, a kiedy już nam zaufają powinniśmy czuć się najbardziej docenionymi i wyróżnionymi istotami na ziemi.
Futrzani bohaterowie antologii „Kiciusie, koty...” to zwierzęta dzielące z nami mieszkania i domy, ale też dzikie istoty z tajemniczych światów. Jedni je kochają, a drudzy nienawidzą czy zupełnie nie rozumieją ten kotomannii jaka opanowała współczesny świat i internet. Ale nie oszukujmy się, to one rządzą mediami społecznościowymi, to ich historie często wyciskają łzy i pozwalają w dobroczynnych zbiórkach osiągnąć ogromne sumy na ich ratowanie, ale to również i one traktują nas jak osobistą służbę i nie mają z tym żadnego problemu.
Koty opanowały współczesny świat. Potrafią sprzedać niemal wszystko, zachwycają swym majestatem i tajemniczością. Nie mają wypisanych uczuć na pyszczkach. Wiem coś o tym, bo sama dzielę życie z kotką adoptowaną ze schroniska i to ona towarzyszyła mi całej lekturze „Kiciusiów, kotów, sierściuchów’. To mój drugi kot. Poprzedni również był adopciakiem po przejściach. I nadal czuję ze wiele mam jeszcze do odkrycia o tym gatunku.
Czy zachęcałabym do przeczytania tego zbioru Wydawnictwa Mięta? Kociarzy namawiać nie trzeba, równie mocno jak koty większość z nich kocha książki, więc ten tytuł jest obowiązkowym w ich biblioteczkach. A każdy inny Czytelnik i miłośnik książek? Według mnie te teksty się obronią i spodobają, bo to kawał dobrego pisarstwa. Jeśli ktoś lubi opowiadania powinien sięgnąć i po nie, a może odkryje nawet w nich dla siebie koty, które nie wzbudzały dotąd żadnych emocji.
Na koniec muszę dorzucić jeszcze mój zachwyt warstwą edytorską. Tom jest przepięknie wydany - sztywna oprawa, tłoczenia, przepiękna okładka ze świetnie uchwyconymi mruczkami robi swoje! Aż chce się przesuwać po papierze dłońmi. Do tego każde opowiadanie zaczyna się indywidualną ilustracją z kotem. Sama przyjemność oglądania i brawa dla ilustratorki. Wydawca do tego zachwytu dorzucił jeszcze niespodziankę w przesyłce egzemplarza recenzenckiego, bowiem w książce znalazłam zakładkę i naklejkę, a sam tom był opasany sznurkiem z słodką zawieszką z kotem. Bardzo mnie to szarpnęło za serducho jako kociarę.
Reasumując LATARNICA poleca!
Podstawowe dane książki
Tytuł: „Kiciusie, koty, sierściuchy” - antologia
Autor: różni autorzy: Tomasz Betcher, Karolina Głogowska, Magdalena Kruszewska, S.J. Lorenc, Ewa Małecki, Katarzyna Berenika Miszczuk, Joan Neumann, Aga Sana, Wojciech Wojnicz, Marek Zychla, Izabela Żukowska
Ilustracje: Marta Róża Żak
Wydawca: Wydawnictwo Mięta
Wydanie I: Warszawa 2025
Objętość: 396 stron
Oprawa: twarda, szyta, z tłoczonymi napisami
Poniżej front i tył okładki, wyklejka z kocimi łapkami oraz spis treści
Poniżej wybrane strony książki i przepiękne ilustracje otwierające kolejne opowiadania
Poniżej moja ulubiona modelka i towarzyszka wszystkich lektur – kotka Mysza i jej chwile z "Kiciusmiami, kotami, sierściuchami”
Recenzja powstała dzięki współpracy barterowej z Wydawnictwem Mięta
Tak wspaniale wyglądała przesyłka z antologią, która do mnie dotarła i zaskoczyla miłymi kocimi dodatkami
Latarnica poleca [62]
Dla kociarzy była to zapewne najbardziej oczekiwana premiera wiosny tego roku. Odkąd w mediach społecznościowych na kilka tygodni wcześniej zaczęły pokazywać się reklamy z przyciągającym uwagi zdjęciem czarno-białego kotka na uroczym i stonowanym miętowe tle z dopiskiem Zaleca się kota nikt z miłośników tych zwierząt nie przeszedł wobec tej informacji obojętnie. Ja od razu zapisałam sobie w kalendarzu datę premiery i dosłownie odliczałam dni. Niestety czasami bywa tak, że jak na coś bardzo czekamy i z góry zakładamy, że będzie to produkt najwyższej klasy może przyjść wielkie rozczarowanie. Z ogromnymi obawami sięgnęłam po książkę z piękną okładką, z której patrzyły na mnie dwa urocze kocie pyszczki. Nie chciałam rozczarowania, chciałam idealnej lektury dla miłośnika kotów, takiej która niesie ciepło, nadzieję i jest po prostu fantastyczną i wciągającą historią.
Co dostałam w zamian?
Wydawca absolutnie miał rację wrzucając na rodzimy rynek tą książkę. Będąc już bestsellerem w Japonii, gdzie jak wiadomo koty darzy się szczególnym uczuciem i czułością, w Polsce również musiała się sprawdzić i trafić prosto w serce każdego kto dzieli swoje życie prywatne czy zawodowe z tymi niezwykłymi zwierzętami.
Jak z każdą nową książką, pierwsze kilkanaście czy kilkadziesiąt stron to czas poznawania się, wyczucia stylu, klimatu, rozpoznania terenu, po którym będziemy się z bohaterami poruszać czy gatunku literackiego. Mnie to rozglądanie się po nieznanej okolicy zajęło zapewne ponad 20 stron pierwszego rozdziału, ale potem już poczułam o co w tym chodzi i w jakie zakamarki ludzkiego i kociego życia chce nas poprowadzić autorka. No i wpadłam po uszy w jej opowieść!
„Zaleca się kota” tworzy 5 różnych (choć nie tak do końca) historii. Akcja rozgrywa się w Kioto i kluczowym jej elementem jest niepozorny budynek w ciemnym zaułku, gdzie na piętrze trafia się prosto pod drzwi pewnej klinki, o której przekazują sobie informacje ludzie tzw marketingiem szeptanym. Czasami przypomina to zabawę w głuchy telefon, informacje są ciut modyfikowane i zmieniane, ale kto chce i naprawdę tego potrzebuje trafi pod te właściwe drzwi, a one się dla niego otworzą.
Czym jest klinika Kokoro? To takie jakby połączenie gabinetu psychologiczno-psychiatrycznego. Ale jeśli ktoś myśli, że polega to na wielokrotnym powracaniu pacjentów i długich rozmowach czy sesjach z lekarzem to bardzo się myli. Wizyty tam są bardzo krótkie i odbywają się niemal w pośpiechu. Trafiają do niej ludzie z problemami, tacy którzy już wcześniej przeszli przez wiele innych terapii i całą gamę leków zaleconych przez lekarzy psychiatrów. Jednak nadal borykali się z codziennością i nie radzili problemami w życiu. Toteż są bardzo zaskoczeni, gdy zostają postawieni przed aktem jedynej słusznej metody stosowanej w Kokoro. Na wszystkie bolączki tego świata wypisuje się tam receptę na kota. Koty dobierane są pod pacjenta i jego bolączki i w zależności od sytuacji wydawane są na czas określony od kilku do kilkunastu dni. "Klient" wychodzi z budynku z transporterkiem z kotem i dużą papierową torbą z tzw. zestawem startowym (kuweta, żwirek, miseczki, karma).
Aż sama poczułam zaskoczenie, gdy pierwszy pacjent dostał kota w celach terapeutycznych. Zastanowiłam się jak ja sama bym się czuła nie mając dotąd zwierzaka, nie znając kotów, a tu nagle takie zalecenie z góry od lekarza. Uwierzcie, prawie wszyscy bohaterowie 5 uroczych historii są totalnie zszokowani takim obrotem sprawy. A mamy tu naprawdę różne postacie z różnych środowisk i zupełnie inne życiowe perypetie.
W „Zaleca się kota” Sho Ishida przedstawia nam młodego pracownika ogromnego biura maklerskiego, w którego w pracy stosuje się mobbing, mamy też kierownika call-center, który nie radzi sobie z nową podesłaną i narzuconą odgórnie przełożoną; w trzeciej historii bohaterką jest córka, która jako nieletnia trafia do Kokoro wraz z matką, bowiem w jej szkole utworzyły się dwie frakcje w klasie i trzeba przynależeć do jednej z nich, co budzi w niej rozterki, bo nie identyfikuje się z żadną grupą. Czwarta opowieść pokazuje nam życie ambitnej pani projektant, która tworzy ekskluzywną galanterię - głównie torebki - by po jej historii przejść do ostatniej bohaterki - tradycyjnej japońskiej gejszy, która nie ma własnego dom, ale pracuje i żyje w tzw. domu gejsz kształcącym przyszłe adeptki tego zawodu.
Jak widać zupełnie inne środowiska, inne problemy, inne oczekiwania życiowe. Ale wszystkich połączy fakt, że w ich życie wkroczą koty. Koty jako lek na wszystko, koty jako stabilizator emocji, terapeuci, wywoływacze uśmiechu i panaceum na bezsenne noce i niechęć zmierzenia się z każdym kolejnym dniem.
Jestem ogromnie zaskoczona uniwersalnością tej powieści i jej ciepłem. Jest w tej książce tyle dobrych emocji pojawiających się w życiu bohaterów od chwili, gdy wracają z transporterkim z kotem do swoich domów. Oczywiście to wszystko nie działa tak prosto jak pstryknięcie włącznika światła, ale jednak obecność stworzenia tak cudownego jak kot sprawia, że zaczynają zupełnie inaczej patrzeć na rzeczywistość i odradzają się w nich dawno zapomniane uczucia i emocje. Bywa, że po długich miesiącach po raz pierwszy zaczynają się uśmiechać, odczuwać nad czymś zachwyt i mają poczucie odpowiedzialności za drugą, słabszą istotę. Koty leczą nie tylko tych ludzi, ale uzdrawiają atmosferę w ich rodzinach, miejscach pracy - w zasadzie tak jak ja to na co dzień obserwuję wśród znajomych. Jakże to często obecność czworonożnego przyjaciela zmienia na lepsze wszystko.
Autorka (rocznik 1975) jest zdecydowanie miłośniczką tych zwierząt i doskonałą ich obserwatorką. Ogromnie mnie rozczulały te strony, na których były opisywane pierwsze wspólne chwile kotów z ludźmi, których miały leczyć. Jakże wiele tam trafnych obserwacji, najdrobniejszych gestów, mowy kociego ciała. Jak się to czyta czuje się miękkie futro pod dłonią, słychać delikatne mruczenie, bije w nas ciepło ich ciała, oczami wyobraźni zachwycamy się doskonałością proporcji budowy, jego zwinnością, cichym stąpaniem po naszej codzienności na cudownych słodkich kocich łapkach (tak bardzo, że będą zawodową inspiracją pani projektant z 4 rozdziału). Takie drobne spostrzeżenia i oczywistości cieszyły moje czytelnicze oczy jak nigdy:
[...] "Z jednej strony przyciąga uwagę, z drugiej jest cichutka... Takie chyba właśnie są koty" - pomyślał Shuta. (rozdz. 1, str 23)
[...] - To właśnie działanie kotów. To uczucie, że nie chce się wypuszczać z rąk ich ciepła, zostaje w sercu na zawsze. (rozdz. 4, str 212)
Mam wrażenie, że „Zaleca się kota” może u Czytelników na całym świecie spełnić dwojakie zadanie (a nie przesadzam, bo prawa do publikacji sprzedano do 30 krajów!). Z jednej strony po książkę sięgnie każdy kociarz, bo on już wie, że wobec zła tego świata najlepiej maszerować ramę w ramię z kotem, że jego obecność czyni naprawdę cuda. Z drugiej strony ja kupowałabym tą książkę jeszcze „niezakoconym” osobom, a borykającym się z różnymi bolączkami ducha czy ciała wierząc, że może odkryją w swoim sercu te magiczne drzwi i dopuszczą do siebie myśl, po prostu zaryzykować i adoptować kota.
Ogromnym atutem jest też pozytywne przedstawienie zawodu weterynarza (ważnym elementem tej historii jest klinika dla zwierząt starszego już pana o ogromnym doświadczeniu) oraz informacje o prokocich organizacjach i schroniskach, gdzie można znaleźć przyjaciela na całe życie. Sho Ishida zastosowała również w swojej powieści zabieg, który bardzo lubię w książkach - mianowicie, że w niepołączonych pozornie ze sobą historiach bohaterowie się gdzieś ze sobą na dalszym planie spotykają, mijają, wchodzą w większe i mniejsze interakcje. Mała podpowiedź, zwróćcie uwagę na imiona bohaterów i kotów, pod koniec książki wszystko zacznie się wam pięknie jak w prawie gotowych puzzlach układać w jeden klarowny obraz. Naprawdę finał zrobił na mnie wrażenie, a poza tym dwa wieczory spędzone z tą książką uważam za jedne z najlepszych od tygodni.
„Zaleca się kota” otoczyło mnie jak mięciutki koc i i rozgrzało jak gorąca herbata, a na dodatek ja już miałam podczas całej tej lektury moją własną kocią terapeutkę na kolanach. W ogóle nie mam wątpliwości, że tak po prostu, po ludzku jednym z najważniejszych zaleceń życia jest to proste stwierdzenie: ZALECA SIĘ KOTA.
Na koniec optymistyczna wiadomość dla tych, którzy są już po lekturze i wciąż pozostają z błogim uśmiechem na twarzy. Jest już kontynuacja tej powieści, a na polski rynku wyda ją to samo wydawnictwo Marginesy. Już nie mogę się doczekać.
Reasumując: LATARNICA poleca!
Podstawowe dane książki
Tytuł: „Zaleca się kota”
Autor: Sho Ishida
Ilustracje: Arisa Shimoda
Wydawca: Wydawnictwo Marginesy
Wydanie I: Warszawa 2025
Objętość: 260 stron
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Poniżej front i tył okładki
Poniżej wybrane strony książki
Poniżej moja ulubiona terapeutka i lek na wszytsko - kotka Mysza i jej chwile z "Zaleca się kota"
Recenzja powstała dzięki współpracy barterowej z Wydawnictwem Marginesy
Tak wyglądała tajemnicza przesyłka, która do mnie dotarła a w niej cudowny zestaw recenzencki
Zdjęcie na niedzielę - 30 marca 2025
Wbrew pozorom dzisiejsze zdjęcie oddaje swoją tematyką charakter tego bloga idealnie. Dlaczego? Otóż mamy tutaj moje dwie wielkie miłości: latarnię morską - tak, tak ten fragment wieży po lewej stronie to gdański Nowy Port oraz koteczkę latarnianą - Laskę.
Fot. Czesiek Pajkert / Nowy Port 16 marca 2025
Domowe kocie życie - I kwartał 2025
Tak sobie pomyślałam, że fajnie by było raz na kwartał wrzucić wpis z migawkami zdjęć ukazująych kocie domowe życie. Oczywiśćie w tym przypadku to jak spędza czas w domu mój kot, ale wy z pewnością mając kota dostrzeżecie różne analogie. Bo kot to przecież głównie sen i wypoczynek, jedzenie, zabawa i zostaje to co jest indywidualne dla kazdego egzemplarza. Tu możecie sobie sami dopowiedzieć. Ja dzielę życie z 10-letnią kotką Myszą. Znam tylko połowę jej życia. Tą drugą, bo od 5 lat jest z nami. Przedtem była kotką uliczną i przez rok podopieczną schroniska. Jakie były jej pierwsze lata życia to wielka zagadka. Ale z pewnością nie łatwie bo wciąż borykamy się z problemami natury psychicznej (dziwne zachowania na tle nerwowym, silny stres i lęki w niektórych sytuacjach) i chorobami wynokającymi ze złego odżywiania a może i okresów głodu.
Jak każdy kociarz jestem tak zauroczona pięknem kota, że robię jej kilkaset zdjęć co miesiąc. Wybranie kilku to prawdziwa sztuka i ogromny trud. Ale udało się.
Poniżej przegląd zdjęć z 3 pierwszych miesięcy tego roku. Oto panna Mysza zwana też Myszką, Myszunią, Michaszką, Michaliną, Piratką, Głodomorem i Kozą.
Styczeń 2025 zima
Jeszcze długie ciemne dni, każde pojawienie się słońca jest mile widziane przez zwierzaki.
Luty 2025 zima
Ciut dłuższe dni, wciąż preferujemy kocyk i wspólne czytanie...
Marzec 2025 zima/wiosna
Zdecydowanie dłuższe dni, większa aktywność kota, więcej słońca, więcej odczuwalnego ciepła, coraz częściej okna otwarte i ten wszechobecny śpiew ptaków.
Fot. Latarnica / styczeń-marzec 2025
Zimowa latarnia w Krynicy Morskiej
Skoro jest zima żal nie korzystać z podesłanych zimowych kadrów z naszymi latarniami. Nie dość, że mocno minusowe temperatury zaatakowały nas w lutym tego roku, to jeszcze sypnęło konkretnie na biało, co ostatnio nie zdarza się zbyt często.
Poniżej krynicka latarnia w zimowej odsłonie oraz również fotografe kotów przy latarni.
Fot. Lidia Czuper / 16 luty 2025
Laska z Nowego Portu 1
Ten wpis należy do tematycznie idealnych. Łączy dwa światy, które z całego serca kocham: latarnie morskie i koty. Bardzo się ucieszyłam kiedy zobaczyłam, że przy latarni Nowy Port w Gdańsku kręci się kolejna koteczka. Ta latarnia kojarzy mi się z miejscem, w którym zawsze (gdy tam byłam) zaobserwowałam choć jednego kota przemykającego przez trawnik posesji. Poza tym na nabrzeżu portowym bywało ich i więcej. Wiadomo, wędkarze, świeże rybki, kutry...
Nowa bura kotka dostała imię Laska i jest coraz śmielsza. Pilnuje obejścia, ale i potrafi wejść również w progi latarni. Chętnie odbiera czułości ze strony człowieka, bo jak wiadomo ludzka ręka może być miła i nie ma co sobie żałować, gdy chce miziać futro.
Od dawna koty towarzyszyły latarnikom. Przecież kiedyś latarnie były samowystarczalnymi gospodarstawmi, a tam gdzie jedzenie, stodoły, zbiory z pól były i myszy więc koty miały konkretne zadania do wykonania. Latarnie morskie to też często obiekty o lokalizacji tuż przy kanale portowym, a port to już idealne miejsce, które odwiedzają koty, bo tam jest to co lubią najbardziej: rybacy i ich połowy. Sama nie raz widziałam w porcie helskim czy kuźnicznym jak mruczki podbiegaly do powracających kutrów, a ludzie morza z chęcią rzucali im na nabrzeże małe rybki lub resztki zgromadzone przy obrabaniu ryb na miejscu - jeszcze na pokładzie kutra.
A dla tych bardzo zakoconych polecam archiwalny wpis o koteczce Frani z Nowego Portu, żeby nie było, że obecność kotów w tym miejscu to tylko miejska legenda.
https://latarnica.pl/2019/05/06/o-kocie-ktory-ma-swoja-latarnie/
Poniżej dwa współczesne ujęcia widoku na kanał portowy z górnego tarasu latarni Nowy Port (przy jakże różnej pogodzie!). Dla porównania poniżej przedwojenna karta pocztowa z mniej więcej tym samym kadrem.
Archiwalia - ze zbiorów Latarnicy
Fot. Czesiek Pajkert - Młodszy Latarnik (luty 2025)
Poniżej klika współczesnych kartek z latarnią Nowy Port zakupionych podczas pobytu w tym zabytkowym obiekcie. Pocztówki ze zbiorów Latarnicy.
Podsumowanie świątecznej zbiórki dla schroniska
31 grudnia o północy zakończyłam tegoroczną zbiórkę dla Schroniska dla zwierząt w Poznaniu. W tym roku wyjątkowo zaczęła się ona wcześniej - jesienią, bowiem w 2024 roku przebiegała w 3 etapach.
ETAP 1
MYSZOWATY BAZAREK
Jesienią na stronie facebookowej Myszy ruszył bazarek- czyli wyprzedaż przeróżnych przemiotów na zasadzie licytacji. Osoby oferujące najwyższą kwotę otrzymywały paczkę z zakupionymi fantami a cała kwota została wydana na podarunki dla schroniska. Udało mi się sprzedać ponad 90% wystawionych przedmiotów. Licytowaliście hojnie! To był piękny czas wsparcia.
ETAP 2
LICYTACJA KSIĄŻEK OD SPONSORÓW
Dzięki Wydawnictwu Bumcykcyk oraz Wydawnictwu BIS mogłam wystawić na świąteczne licytacje te trzy wspaniałe nowości książkowe, które idealnie nadawały się na prezenty pod choinkę. Książki osiągnęły naprawdę fajne sumy i za nie zakupiłam podarunki dla podopiecznych schroniska. Jeszcze raz dziękuję Sponsorom! Na Latarnicy w dziale "latarnica poleca" znajdziecie z nich w grudniu również świeże recenzje.
ETAP 3
FACEBOOKOWA MYSZOWTA ZBIÓRKA ŚWIĄTECZNA
Jak co roku zasady były te same i miło było powitać nowych oraz zobaczyć starych wiernych darczyńców, którzy są z nami jeszcze od czasu zbiorek z kotem Errorem. Bardzo dziękuję wszystkim za to że dołączyli się aby wspomagać braci mniejszych. Dziś jak co roku pamiątkowa galeria Darczynców. Jesteście wspaniali! A zwierzaki miały smaczne i rozrywkowe święta.
Fot. główna wpisu Jenna Hamra/pexels.com
Zdjęcie na niedzielę - 29 grudnia 2024
Niechaj dzisiejszy tryptyk, w ostatnią niedzielę grudnia i starego roku, będzie jednocześnie zapowiedzią, że w 2025 roku nie zniknie cykl kalendarzowy i raz w miesiącu przedstawię wam latarnię z karty nowego ściennego kalendarza.
Za te cudowne prezenty ze zdjęć dziękuję jak co roku Agnieszce Bańkowskiej. Jest w tym temacie niezawodnia i wytrwała.
Fot. Latarnica / grudzień 2024
Latarnica poleca [61]
Czy lubicie powracać do ulubionych bohaterów książkowych? Czy macie tak jak ja, że bardzo przyzwyczajacie się do świata książki, w której aktualnie przebywacie i żal wam jest pod koniec czytania rozstania i z tymi miejscami i postaciami? Mnie zazwyczaj dopada taki smutek, gdy docieram do finałów historii książkowych. Czasami wręcz zwalniam z tempem czytania, by jeszcze trochę nacieszyć się tym wykreowanym przez pisarza światem.
Wombat Maksymilian jest takim bohaterem, do którego można na szczęście powrócić jak do dobrego kumpla i przeżyć z nim nowe przygody. 12 listopada miała miejsce premiera - obok misji na dachu świata - kolejnych przygód Wombata Maksymiliana - tym razem w Chinach. Nikomu nie trzeba dziś mówić jaką potęgą gospodarczą jest w obecnych czasach to państwo i jak wiele wokół nas i w naszych domach produktów wyprodukowanych właśnie w tym ogromnym i bardzo gęsto zaludnionym kraju. Byłoby dziwne, gdyby Wombat Maksymilian przemierzając Bhutan czy Nepal nie trafił do tej azjatyckiej krainy, której zawdzięczamy mnóstwo wciąż używanych wynalazków nawet sprzed tysięcy lat.
Maksiu jest wciąż w niekończącej się podróży i przeżywa nadal swą wielką przygodę. Nie po drodze mu powrócić do rodzimej Australii i martwiącej się tam o niego rodziny. Czasami dopada go myśl o powrocie, ale kiedy kończy się jedna misja, zaraz zaczyna kolejna. Musi stale iść przed siebie, choć sam najchętniej to by przed sobą kopał tunele, bo przecież to wombatom wychodzi najlepiej. A jemu na pewno, skoro przekopał się z rodzinnych stron aż na inny kontynent.
Dla przypomnienia wombaty to małe, okrągłe włochate stworzenia z rodziny torbaczy. Lubią zajadać korzonki i roślinki czyli to klasyczni wegetarianie. Ich ojczyzną jest kontynent australijski. W trzecim tomie przygód tego słodkiego zwierzaka (a każdy nadaje się do czytania jako samodzielna niezależna powieść podróżnicza) przemierzamy z Maksymilianem kraj zwany Chinami. Nasz bohater jak zwykle nie potrafi rozpoznać, gdzie tym razem rzucił go los, ale znajduje na swojej drodze miejscowego przewodnika. Tym razem takim nieocenionym pomocnikiem i przyjacielem zostaje szczurek o imieniu He. Maksymilian w życiu nie przypuszcza, że w Państwie Środka przyjdzie mu znienacka spotkać się ze swoją rodziną, choć będą to raczej same kłopoty, z których trzeba będzie jakoś po wombaciemu z honorem wybrnąć.
W „Wombacie Maksymilianie i rodzinie w tarapatach” mamy okazję poznać bliżej postać jego starszego brata Klopsa. Dlaczego futrzak nosi takie imię dowiecie się również z tej historii. Autor Marcin Kozioł użył w tej opowieści takiego zabiegu, że Klopsik szukający Maksymiliana w różnych krajach ma osobno poświęcone mu rozdziały, których jest narratorem i które są czytelnie wyróżnione w książce. Póki się oboje nie spotkają oko w oko samotnie przemierzają nieznane sobie kraje. A wszystko przez tęskniącą za bratem ich młodziutką siostrę Malinkę. To ona wywołała lawinę niefortunnych zdarzeń, bowiem przy pierwszym wyrwaniu się Maksia w świat wskoczyła za nim w jego wykopany wombaci tunel i… no właśnie. Wpadła w prawdziwe tarapaty! Mamy więc nie tylko powieść podróżniczą, ale wręcz konkretne wątki gangstersko-kryminalne.
Jeśli „Rodzina w tarapatach” będzie waszym pierwszym spotkaniem z tymi bohaterami to możecie się zastanawiać co znaczą te wombacie łapki z tajnym szyfrem. Od razu rozwieję wasze wątpliwości. Książki o Wombacie Maksymilianie to coś więcej niż zadrukowane strony. A zadrukowane są pięknie, bo chińską przygodę wzbogacają BARDZO liczne i PRZEPIĘKNE fotografie wykonane przez Autora, które pokazują nam wszystkie opisywane miejsce. A odwiedzimy tutaj m.in. Wielki Chiński Mur, Pekin, Szanghaj, Hongkong i Makao. Poznacie też co to uliczki hutongu. Tym „czymś więcej” wombaciego cyklu jest jego multimedialność. Drogi Czytelniku - bądź koniecznie uzbrojony w dostęp do internetu. Tajne kody z łapek przenieś w stosowne deszyfrujące okienko na stronie WombatMaksymilian.pl a odkryją się przed tobą dodatkowe multimedia: zdjęcia, mapy, filmy. Ja np. z wielką ciekawością sprawdziłam jak brzmi tradycyjny chiński instrument oraz jakie wrażenie robi koncert na największe bębny z Wieży Bębna. Coś niesamowitego!
Poza fotografiami wydawnictwo zdobią prześliczne ilustracje pana Mariusza Andryszczyka. To dzięki niemu wombaty są jak żywe i nie mogę oczu nasycić tymi słodkimi krągłymi kształtami. O realizm i dbałość faktograficzną powieści zadbała pani Elvira Eevr Djaltchinova-Malets, historyk sztuki i antropolog kulturowa. W chińskiej przygodzie Maksia dużo dowiemy się o kulturze, religii, i tradycji Chin. Sami zobaczycie, że wombaty odwiedzą te najważniejsze i słynne miejsca. Natrafią nawet podczas spaceru na pomnik samego Bruce’a Lee.
Jak zawsze mamy tu super nakreślone postacie. Sympatyczny szczurek He jest bardzo pomocny w zrozumieniu kraju, w którym żyje, choć najbardziej zna go od strony kanałów i śmietnisk restauracji. A skoro Autor wyjawi wam dlaczego Klops został Klopsem to poznacie również historię imienia Malinki. No i pojawi się również znany z nepalskiej przygody Pan Dudek!
Podobnie jak w pozostałych książkach cyklu od strony naukowej Maksymiliana wspomaga jego Tata Wombat (chodząca encyklopedia) oraz podróżniczka Zuza - przyjaciółka i sprawczyni tego, że namówiła naszego bohatera na publikację swoich przygód. Wiedza dopełniająca to z czym spotyka się bohater jest odpowiednio wyróżniona na kartach książki. W chińskiej przygodzie Czytelnicy zetkną się również ze sztuką kaligrafii, Zakazanym Miastem, terakotową armią, siecią podziemnych kanałów, starymi chińskimi grami, a znajomość jednej sprawi, że Maksiu… Nie, jednak wam nic więcej nie zdradzę. Przeczytajcie sami.
Na koniec pytanie, ale odpowiedzcie sobie szczerze. Lubicie czytać? Ja nie wyobrażam sobie dnia bez chwili na książkę, ale nie każdy to lubi i nie każdy dysponuje wolnym czasem. Ale lubicie przygodę, podróże i fajne historie? To możecie odetchnąć. Nic straconego! Przygody Wombata Maksymiliana są dostępne również w formie dźwiękowej. W Legimi znajdziecie audiobooki czytane przez aktora Krzysztofa Plewako-Szczerbińskiego.
Jeśli jeszcze ma ktoś wątpliwość czy warto udać się do dalekich krajów z Masymilianem, to dodam że książki otrzymały prestiżowe nagrody. Mają na swoim koncie:
Nagrodę Magellana:
Nagroda główna dla najlepszego przewodnika dla dzieci ogłoszona przez „Magazyn Literacki Książki”, „Kontynenty” i „Podróże”
Nagrodę Komitetu Ochrony Praw Dziecka.
Nagroda główna w XXI konkursie „Świat przyjazny dziecku” dla książki „Wombat Maksymilian i Królestwo Grzmiącego Smoka”
Wydawca podaje, że historie o Maksymilianie najbardziej trafią do czytelnika w wieku 7-12 lat. Ale przyznam się , że mnie bardzo wciągnęły te opowieści. Zatem to lektura dla każdego. I jest to fantastyczny środek by zainteresować dzieciaki światem i odmiennymi kulturami. Ale i dla młodszych czytelników Wydawnictwo Bumcykcyk ma coś w tym temacie. Dla dzieci w wielu 4-8 lat ukazały się już dwa tomy z nowej serii o Malince Wombat. Więc i młodsze i starsze znajdą coś dla siebie. Aby zobaczyć pełną ofertę zajrzyjcie koniecznie na bumcykcyk.com. I jestem przekonana że bez względu na to, od której przygody zapoznacie się z tym bohaterem, na jednej książce się nie skończy.
Reasumując: LATARNICA poleca!
Podstawowe dane książki
Tytuł: „Wombat Maksymilian i rodzina w tarapatach”
Autor: Marcin Kozioł
Ilustracje: Mariusz Andryszczyk
Zdjęcia: Marcin Kozioł
Wydawca: Wydawnictwo Bumcykcyk
Wydanie II: 2024
Objętość: 208 stron
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 166 x 220 mm
Poniżej front i tył okładki
Poniżej wybrane rozkładówki książki
Poniżej sesja 3 tomu serii z kotką Myszką i jej chinńska przygoda
Dla przypomnienia dodam, że przygody Wombata Makrymialiana to cykl 3 książek (na chwilę obecną) i można je kupować i czytać w dowolnej kolejności.
Latarnica poleca [60]
Czy macie wokół siebie młodych odkrywców i podróżników? A może ty sam - dorosły już Czytelniku - czujesz się wciąż po trochu dzieckiem i potrafisz zachwycać się światem właśnie na ten otwarty, bez uprzedzeń i niczym niezmącony dziecięcy sposób?
12 listopada miała miejsce premiera nowych wydań przygód Wombata Maksymiliana w Nepalu i w Chinach. Nie słyszeliście dotąd o nim? Nie wiecie czym, a raczej kim są wombaty? Trzeba to szybko nadrobić. Wystarczy, że spojrzymy na okładkę i już widać czym charakteryzuje się to włochate stworzenie. Bywa kojarzone z dużymi chomikami, bobrami, borsukami, świnkami morskimi, ale tak naprawdę najbliżej mu do misiów koala (które oczywiście misiami nie są) za to i jedne i drugie należą do rodziny torbaczy i zamieszkują odległy kontynent australijski. Wombaty lubią kopać długie tunele i ta cecha może im czasami przysporzyć całkiem nieplanowanych zdarzeń. Tak było w przypadku Maksymiliana, który kopał i kopał a to sprawiło, (bardzo to upraszczając) że dziś mówimy już o nim jako o podróżniku a nie zasiedziałym przedstawicielu gatunku na swoim kontynencie.
Wszystko co dotąd przeżył z dala od rodzinnego domu zanotował na kartach 3 niezwykłych książek, które możecie czytać w dowolnej kolejności. Dziś chciałabym się skupić na jego nepalskiej przygodzie. A raczej tajnej misji, bo został wysłany do tego kraju prosto przez mnichów z Bhutanu, którzy podali mu tajemniczą kopertę z treścią pisaną w bardzo, bardzo dziwnym języku. Bynajmniej nie ludzkim. Choć Maksymilian akurat nie zrozumiałby ani ludzkiego ani każdego innego. No poza językiem wombacim oczywiście.
Dla nas Europejczyków Nepal to bardzo egzotyczne miejsce. Dla przybysza z Australii również się takim wydaje. Maksymilian dostaje się do Nepalu na pokładzie bhutańskich (smoczych) linii lotniczych, ale dalej będzie już musiał radzić sobie sam, a przy tym kontynuować ważną misję.
Pewnie najdzie kogoś myśl: ale jak tu czytać o tak nieznanym kraju - wyobraźni nam nie starczy aby to wszystko objąć! Mam w tej kwestii bardzo dobrą wiadomość. Przygody Maksymiliana to coś więcej niż książka o przygodach w dalekich krajach. Ma dwa niezaprzeczalne dodatkowe atuty:
1/ wydawnictwo wzbogacają BARDZO liczne i przepiękne fotografie Autora, które pokażą nam wszystkie opisywane miejsce. Więc jeśli o czymś czytamy to zaraz też widzimy te egzotyczne pejzaże, budowle czy przedstawicieli miejscowej fauny i flory, nie zabraknie też portretów ludzi dorosłych i tych jeszcze całkiem małych
2/ Uwaga! Czytając Wombata Maksymiliana bądź wyposażony w dostęp do internetu! Te książki zawierają tajne kody! Jeśli traficie podczas lektury na wombacie łapkę z szeregiem cyfr czy liter to nie ma co zwlekać. Trzeba wejść na stronę www.wombatmaksymilian.pl i rozszyfrować kod - dzięki czemu otrzymujemy dostęp do dodatkowych materiałów multimedialnych - można odnaleźć się w terenie na mapie , można przejrzeć pokonaną trasę, obejrzeć film albo np rozejrzeć się w danym miejscu. Jak? Pod kodami ukryte są fotografie do obejrzenia w 360 stopniach (pełna panorama!) zatem możemy się nieźle zakręcić na miejscu!
Nie będę ukrywać. Sama miałam podczas tej deszyfryzacji sporo uciechy i przyjemności oglądania nieznanych miejsc. OK, wspomniałam o zdjęciach i nowoczesnym aspekcie lektury multimedialnej ale nie mogłabym - sama jako plastyk z wykształcenia i pracująca cale życie w branży projektowo-graficznej - pominąć cudownych ilustracji pana Mariusza Andryszczyka. To dzięki jego kresce Maksymilian ożywa w tej książce i wszędzie go pełno. Jest taką futrzastą kulką - uroczą, czasami nie za bardzo zgrabną, ze słabszą kondycją ale takie są wombaty - słodkie zwierzaki!
Nie chcę tutaj nic zdradzać z samej intrygi i przebiegu tajnej misji, (tajne to tajne cicho sza!), ale uwierzcie, jest to wszystko podane w taki sposób, że tylko napięcie narasta i bardzo chce się poznać na czym ta misja polega i jak się dla bohaterów skończy. Tak, mamy tu obok Maksymiliana świetne postacie państwa Dudków (ptaki dudki), gadatliwą kozę długouchą, która chciałaby wybrać się do Włoch czy Hiszpanii, lecz każda wyprawa i przygoda bardzo ją kusi, ale nade wszystko intryguje postać bossa miejskiej dżungli, który okazuje się kluczow postacią do powodzenia misji zleconej wombatowi przez mnichów z Bhutanu.
Poza intrygą godną ludzkiego agenta 007 akcja rozgrywa się w konkretnych miejscach Nepalu. I to takich z tych ważnych dla kraju, kultury, religii, tradycji… Kibicując Maksymilianowi na jego niełatwej drodze w nowym kraju mamy okazję poznać ten region właśnie od strony historycznej i kulturowej. Ogromne zasługi ma tu pani Elvira Eevr Djaltchinova-Malets, historyk sztuki i antropolog kulturowa - która w przypadku tej serii czuwa nad merytoryczną redakcją. Możemy więc też przyswoić dodatkową wiedzę przy okazji towarzyszenia wombatowi w misji ratunkowej w Dudkostanie - jak o swoim kraju mawia para dość narcystycznych ptaków. Pamiętajmy że Nepal to cudowne widoki, to kraj różnorodny będący nazywanym dachem świata i mający na swoim terytorium znane ośmiotysięczniki - wyzwanie alpinistów z całego świata.
Tą wiedzę uzupełniają Czytelnikowi dwaj narratorzy, którzy nie podróżują z Maksymilianem, ale wiedzą co się z nim dzieje i na szybko dopowiadają mu wszystko co niezbędne o miejscach, które na swoich krótkich łapkach przemierza.
Pierwszy to Tata Wombat. Nie rusza się z rodzimej Australii za to ma wręcz encyklopedyczną wiedzę. Drugi to spisująca opowieści Maksia podróżniczka Zuza. To ona namówiła naszego bohatera na publikację swoich przygód i ona dopowiada tam, gdzie tata wombata nie podołał. A wszystkie to dodatkowe ciekawostki są jasno i czytelnie wyróżnione graficznie w książce. Nie można się pogubić!
Powiem szczerze, że spędziłam wyjątkowe trzy listopadowe wieczory całkowicie przenosząc do Nepalu. Trzeciego wieczoru wiedziałam, że bez względu na czas i godzinę muszę poznać zakończenie i dowiedzieć się jak przebiegła tajna misja. Jestem przekonana, że każdy Czytelnik nie będzie potrafił odmówić sobie szybkiego dotarcia do wielkiego finału tej historii. A przecież na jej końcu tak naprawdę zaczyna się już kolejna wyprawa. I Maksymilian nie ma czasu na odpoczynek, bo musi udać się do następnego kraju. Ale o tym opowiem osobno i przy następnej okazji.
Jest jeszcze jeden istotny atut w kontekście serii książek o Wombacie Maksymilianie. Chodzi o osobę Autora. W przypadku książek, których akcja rozgrywa się w konkretnych krajach ma znaczenie fakt czy osoba pisząca widziała te miejsca na własne oczy czy opisy powstają na podstawie wyłącznie przeprowadzonych badań i dostępnych gdzieś tekstów pisanych oraz fotografii. W tych książkach czuje się, że to o czym pisze Marcin Kozioł jest osobistym doświadczeniem i spostrzeżenia z tym związane wypływają na bazie własnych doświadczeń. Co więcej wręcz czuć, że Autor te kraje „skosztował” to znaczy zna ich smaki, zapachy, aurę, ludzi, sytuacje, zwyczaje itp. To dodaje opowieściom autentyczności i tak bardzo obrazowo przemawia. No, a fotografie są trafione w punkt, jakby robione czasami pod konkretną scenę. Wielkie gratulacje za wybór zdjęć! Czuć profesjonalistę, wytrawnego podróżnika (z aparatem odwiedził ponad 60 krajów) i te lata współpracy z National Geographic Polska.
Na koniec ważna informacja dla tych, którzy nie mają dużo czasu na czytanie. Nic straconego! Przygody Wombata Maksymiliana można wysłuchać w formie dźwiękowej. W Legimi dostępne są audiobooki czytane przez aktora Krzysztofa Plewako-Szczerbińskiego. Więc Maksymilian może trafić do waszego domu w postaci niedrukowanej, a tak samo intensywnie pozwoli przeżywać swoje przygody. I to całą rodziną jednocześnie zasłuchaną.
Jeśli jesteście zainteresowani pełną ofertą wydawnictwa (a zapewniam, że jest w czym wybierać) zajrzyjcie na ich stronę internetową: bumcykcyk.com Traficie tam m.in. na lektury dla młodszych odbiorców przygód Maksymiliana, których bohaterką jest Malinka Wombat. - młodsza siostra Maksia. Te krótkie, pięknie ilustrowane historie uciszą z pewnością małych miłośników zwierząt.
Reasumując: LATARNICA poleca!
Podstawowe dane książki
Tytuł: „Wombat Maksymilian i misja na dachu świata”
Autor: Marcin Kozioł
Ilustracje: Mariusz Andryszczyk
Fotografie: Marcin Kozioł
Wydawca: Wydawnictwo Bumcykcyk
Objętość: 288 strony
Oprawa: miękkna ze skrzydełkami
Format: 166 x 220 mm
Poniżej front i tył okładki:
Poniżej okładka i miejsce akcji tomu 2 przygód Womabta Maksymiliana: NEPAL
Poniżej wybrane rozkładówki z przepięknymi fotografiami Autora i ilustracjami Mariusza Andryszczyka:
Poniżej kotka Mysza i jej chwile z Maksymilianem:
Przygody Wombata Maksymiliana to przeuroczy cykl książek podróżniczych. W tej chwili można już cieszyć oczy serią 3 tytułów. A chciałoby się tylko więcej i więcej!
Recenzja powstała dzięki współpracy barterowej z Wydawnictwem Bumcykcyk.
Autor Wombata Maksymialiana przekazał również 2 egzemlarze na świąteczną licytację na rzecz kotów z poznańskiego schroniska. Książki można licytować i jednocześnie wspomóc koty do dnia 3 grudnia na profilu Myszy na faceboku (fb.com/MYSZA.Errorka)
11-ta świąteczna zbiórka dla schroniska
Jak co roku - tak i w obecnym - 11 listopada, kiedy niemal wszyscy mamy wolne i świętujemy - startuję z powtarsalną od 11 lat akcją. Rok temu obchodziłam okrągłą 10 rocznicę pomagania. Przez 6 lat odbywała się pod patronatem mojego pierwszego kociego adopciaka z poznańskiego schroniska Errora, a w tym roku mam już 5-tą zbiórkę z kotką Myszą (ównież była podopieczna tego samego schroniska).
Głównym medium akcji jest fan page Myszy na facebooku. Adres strony: www.fb.com/MYSZA.Errorka
Zdjęcie na niedzielę - 13 października 2024
Wciąż się zastanawiam czy napisać recenzję z tej fascynującej lektury, ale z pewnością wiem już to, że mimo iż przeczytałam po niej kolejne kilkanaście książek to ta historia wciąż jest we mnie żywa. Książka trochę się u mnie przeleżała. Myślałam że będzie to płytkie romansidło z latarnią w tle. Jakże się myłiłam. Owszem, jest i wątek miłosny, ale w dużej mierze powieść bazuje na autentycznej posatci latarniczki Grace oraz jej historii pewnego heroicznego czynu. Do tego mamy to wątki dramatyczne i napięcie jest ogromne, a cała akcja rozgrywa się w dwóch czasoprzestrzeniach i w różnych latarniach (jedna w Wielkiej Brytanii, a druga w USA). Powieść zainspirowała mnie do tej jesiennej sesji.
Fot. Latarnica / 2024
Kocie lato 2022 [1]
George vel Errorek
Z kotem Georgem latem 2022 to była dziwna historia... Ten kocurek objawił mi się w pierwszy wieczór pobytu na wakacjach w Kuźnicy wieczorem, kiedy udałam się na ostatni tego dnia spacer. Mijałam właśnie niezamieszkały, stojący od zawsze - jak tylko pamiętam - nad samą zatoką dom z mocno zarastającym ogrodem i tam właśnie na tyłach posesji wyszedł do mnie ON. Pan Kot. Jak tylko go zobaczyłam - było wiadomo, że z automatu dostał imię Errorek, bo wyglądał identycznie jak mój kot którego pożegnałam po długiej chgorobie w 2020 roku.
Kocurek był bardzo towarzyski. Nie bał się mnie a suchy patyk i gałąź okazały się najlepszymi zabawkami. Byłam nim zachwycona i trochę obserwowałam na ugiętych nogach, bo tak bardzo był klonem mojego kota. Poniżej zdjęcia z naszego pierwszego wieczoru, który jak się okazało był tylko jednym z dwóch spotkań w Kuźnicy tamtego lata.
Drugi raz natrafiłam na niego podczas ostatniego wieczornego spaceru przed wyjazdem. Zatem jego obecność stała się niejako klamrą spinającą tamten czas nad morzem. Tym razem był ciut dalej w stronę zatoki, ale potem wracaliśmy noga w nogę przechodząc dokładnie obok tej niezamieszkanej posesji. Podczas drugiego spotkania podobnie jak przy naszym zapoznaniu wciąż ufnie i radośnie się turlał u mych stóp, ale tym razem mijał nas mieszkaniec Kuźnicy i widząc spektakl kota przy mnie zwrócił się do niego po imieniu. I tak okazało się, że Errorek to George więc nie mogę - pisząc o nim - pominąć jego prawdziwego imienia. To był przemiły i ufny kot. Z przyjemnością spędziłabym z nim więcej czasu, ale nie było już takiej okazji.
Od razu dodam, że w tym roku ani razu nie spotkałam George'a vel Errorka. Wielka szkoda.
Poniżej zdjęcia z naszego drugiego spotkania - widać już jak pomału zapada zmrok.
Fot. Latarnica / czerwiec-lipiec 2022
Czerwiec w Krynicy Morskiej [vol. 1]
Szybko nadrabiam, bo mam jeszcze zaległośc przedwakacyjną - fotorelację z Krynicy Morskiej czyli jak to aktualnie prezentuje się latarnia morska od zewnątrz i wewnątrz.
Dziś tylko ujęcia z zewnątrz oraz jako bonus dwa krynickie koty.
Fot. Lidia Czuper / czerwiec 2024
Zdjęcie na niedzielę - 9 czerwca 2024
W miesiącu czerwcu, w głowie układają mi się tylko wakacyjne kadry. A wakacje to nie tylko morze i latarnie ale i kolory morza i elementy rybackie oraz koty nadmorskie. Dziś taki kadr z Kuźnicy z roku 2022. Jeszcze nie prezentowałam z niego zdjęć na blogu. Ale pora już zacząć.
Poniżej portowa kotka Krawacik odpoczywająca w upalny dzień przy rybackiej szopce nad Zatoką Pucką.
Fot. Latarnica / czerwiec 2022
Kocie lato 2021 [vol. 11]
11 odcinek tego cyklu będzie w całosci poświęcony mojemu ulubiencowi - Tadeuszowi z Kuźnicy. Tadek zwany też krótko Rudy to kocur którego spotykam od kilku lat, początkowo sądziłam że przyjechał z kimś na wakacje, potem wiedziałam już ze to mieszkaniec LKuźnicy a od 2 lat mam zaszczyt odwiedzać go na jego terenie i mogę złożyć dary przze co Tadeusz przychodzi wypić ze mną kawkę.
Nie inaczej było w roku 2021. To był wyczerpujący i gorący letni dzień. Pół dnia spędziliśmy na Rozewiu - długi spacer, bo tradycyjnie od Władyslawowa na Rozewie pieszo i droga powrotna na pociąg również. Ale po ochłonięciu w Kuźnicy spakowałam prezenty i wieczorową porą udałam się do Tadeusza. Obowiązkowo była wspólna kawka, a tym razem Tadek bardzo był towazrystki i chętnie siedział mi na kolanach. Choć wiadomo przysmaki mają moc.
Z Tadeuszem widywałam się na schadzkach o wschodzie i zachodzie słońca nad zatoką. Te nasze spotkania w terenie są również wspaniałe.
Poniżej fotorelacja.
Fot. Latarnica / czerwiec 2021
Fot. gdzie jestem ja z Tadkiem Bogna Konkel - opiekunka Rudego
Używając lupki znajdziecie we wpisach archiwalnych wiele innych zdjęć Tadka tym razem w terenie nad zatoką, na katamaranie, na plaży, na ścieżkach Kużnicy.
Kocie lato 2021 [vol. 10]
Dzisiejszy wpis poświęcony będzie trzem spptkanym podczas urlopu kotom. Dwa to starzy znajomi: Salomon - kot sąsiad z drugiej strony ulicy Helskiej, Klementyna - kotka z zaplacza sklepu z kosmetykami i pamiątkami. Ostatni kot to nowy wypatrzony mieszkaniec Kuźnicy. Krążył po wszystkich posesjach, lubił podjadać z cudzych misek i zaczepiał koty. Był chętny do bójek i zaczepek. Spojrzenie miał zadziorne, ale jak mruczał i pomrukiwał gdy jadł :) Poezja!
Salomon
Rewir Salomona to jego posesja tuż przy torach i przejściu na plażę. Często przekracza tory i udaje się na ścieżkę spacerową, a nawet i na obrzeże plaży nad otwartym morzem. Znam go i obserwuję od wielu lat.
Inne zdjęcia Salomona znajdziecie choćby w tych wpisach z 2018 i 2019 roku:
https://latarnica.pl/2020/04/17/kocia-strona-wakacji-2019-3/
https://latarnica.pl/2019/07/10/kocia-strona-wakacji-2018-8/
Klementyna
Kotka Klementyna to podobnie jak Salomon bardzo stara kuźniczna znajoma. Latem rezyduje ze swoimi ludzmi na zapleczu sklepu a bywa i na samym sklepie gdzie z przyejmnością zaglądam i co roku coś kupuję. Można. wnim np. znaleźć bardzo ładną porcelanę z kaszubskimi motywami czy ręcznie malowane pejzaże z Kuźnicy.
Bandzior vel Zbój
Ten niezależny kocur robił codziennie obchody po Kuźnicy, denerwował inne koty, zaczepiał je ale ptzed wszystkim l;ubił korzystać z cudzuych jadłodajni. Był chudy, wygłodzony i chętnie zjadał to co mu dawałam, Wtedy nawet nie bał się blisko podejść. Miał wygląd rozrabiaki stąd imiona. Ale i urok eleganckiego dżentelmena przez krawacik i białe wąsiska.
Fot. Latarnica / czerwiec 2021