Latarnica poleca [59]

Czy można przeżyć magię świąt Bożego Narodzenia już w pierwszej połowie listopada? Ale tak z całą mocą: ze wzruszeniem, ciepłymi wspomnieniami, zapachami sprzed lat, twarzami bliskich, którzy już odeszli, rodzinnymi historiami o ciężkich i lepszych czasach? Odpowiedź jest krótka: Można! Bo sama tego doświadczyłam. I zupełnie nie spodziewałam się, że święta wkroczą do mojego domu i życia w tym roku tak szybko. A wszystko za sprawą przesyłki, która trafiła do moich rąk 9 listopada. 

W niepozornej kopercie od warszawskiego Wydawnictwa BIS, tuż przed oficjalną premierą, która miała miejsce 12 listopada, przybyła książka Emilii Kiereś „Cacko” zapowiadająca lekturę w klimacie świąt, które nadchodzą coraz większymi krokami. A pogoda za oknem jeszcze temu przytakuje podsyłając coraz chłodniejsze podmuchy wiatru i temperatury opadające słupkiem rtęci coraz bliżej ku zeru. Zatem jesień weszła w fazę przygotowywania się do zimy. A skoro zima to coraz bliżej ten wyjątkowy czas w roku…

Jeszcze tego samego wieczoru usiadłam w ulubionym do lektur fotelu (najlepszy zakup mojego życia!) z kocem na kolanach, na który natychmiast wskoczył kot i uruchomił głośne mruczenie, a ja popijając herbatę z malinami, plastrem pomarańczy i miodem otworzyłam okładkę „Cacka” i… odleciałam w inny świat.

Fakt, Wydawca poinformował mnie, że szykuje wzruszającą i piękną opowieść o świętach z moim rodzinnym miastem Poznań w tle, ale nie takiej dawki emocji i nagle odkopanych własnych wspomnień sprzed dekad się spodziewałam. Nie będę udawać że jest inaczej - dotychczas nie miałam sposobności skosztowania prozy Emili Kieraś, choć nazwisko nie jest mi obce, bo od lat na liście książek do kupienia czeka jej „Lapis”. Myślę, że teraz szybko to nadrobię. Bo jak wiadomo apetyt wzrasta w miarę jedzenia.

Nie jest mi łatwo zebrać w słowa ten cały wszechświat myśli i emocji jakie obudziła lektura „Cacka”. Na pewno nie przypuszczałam, że ta lektura będzie swoistą podróżą w przeszłość i odnajdywaniem we własnym życiu wielu odpowiedników doznań i sytuacji bohaterów tej zimowej opowieści. Jakby nagle ktoś odkrył zakurzony karton ze wspomnieniami i otworzył mi go pod samym nosem. Przez dwa wieczory (bo tyle zajęła mi lektura i z premedytacją podzieliłam ją sobie na weekend) nie było mnie w moim pokoju. Nie było mnie też w roku 2024. Ale na pewno nadal byłam w Poznaniu, ale jakże innym, jakże przechodzącym przemiany, ulegającym powiewowi historii i tego co przyniosły dziesięciolecia od początku XX wieku.

Bo „Cacko” to nie tylko opowieść bożonarodzeniowa, ale to kawał historii naszego kraju, choć w tym przypadku sprowadzony do miasta Poznań, w którym dzieje się akcja. A akcja obejmuje ponad 100 lat - zaczynając się w roku 1911,  a kończąc w 2014 - kiedy to miasto i nasz kraj przeszły tak wiele zmian. A wszystko zamknięte w ramy historii jednej rodziny państwa Jacynów, których poznajemy w chwili rozpoczęcia swojego poznańskiego życia, bowiem podejmują się przeprowadzki do dużego miasta z pobliskiej Wrześni. A ta ogromna zmiana ma miejsce właśnie w Boże Narodzenie. Kiedy mały Ambroży wysiada z mamą na stacji kolejowej Poznań jest wtedy miastem Posen. A ich sąsiadami na Łazarzu zostaną niemieckie rodziny. 

Dalsze losy bohaterów i następnych pokoleń Jacynów poznamy w kluczowych momentach historycznych i podczas świąt Bożego Narodzenia spędzanych w jakże innych okolicznościach, a czasami i innych miejscach. Emilia Kiereś zaprowadzi nas także do Poznania w roku 1918, kiedy to miasto szykuje się na przybycie kompozytora Ignacego Paderewskiego. Później przeskoczymy do 1944 i czasu II wojny światowej kiedy to bohaterowie przebywają w rodzinnym majątku Nadorzyce. Dalej prosto z tragicznych doświadczeń wojennych przenosimy się na ulicę Zieloną w Poznaniu, gdzie święta 1981 roku naznaczone są ogłoszeniem stanu wojennego. By prawie, że zakończyć tą wędrówkę w roku 2014 - w zupełnie już innym Poznaniu i zupełnie innej Polsce w mieszkaniu przy placu Cyryla Ratajskiego. Napisałam „prawie”, bo epilog tej książki zamknie krąg zdarzań ponownie w roku 1911, by wyjaśnić nam co tak naprawdę wtedy się wydarzyło i jak ponad stuletnia bombka choinkowa z sklepiku niemieckiego handlarza Hansa Neumanna (wciąż obecna w rodzinie i zawieszana raz w roku na świątecznym drzewku) trafiła w ręce taty Ambrożego i stała jego głównym prezentem dla syna podczas ich pierwszych świąt w Poznaniu. 

Myślę, że nie przypadkowo powieść bożonarodzeniowa „Cacko” jest taką historią pętlą. Bo jakże inaczej miałaby przebiegać historia tej rodziny jeśli nie po trajektorii kuli - skoro wspólnym elementem każdego Bożego Narodzenia, które poznajemy jest właśnie tytułowe cacko - przepiękna i delikatna szklana bombka odbijająca w sobie wszystkie przeszłe wigilie tej rodziny i zebrane wtedy przy wigilijnym stole osoby. 

Cacko państwa Jacynów było tym wyjątkowym przedmiotem przechowywanym i wędrującym wraz z rodziną nawet gdy nadeszły najcięższe czasy. Od razu zaczęłam się zastanawiać czy i w mojej rodzinie mamy taki przedmiot. Stare bombki z okresu dzieciństwa , jeszcze zachowane po dziadkach nie przetrwały. Ale jest taki porcelanowy aniołek, który od dziesięcioleci trafia na czubek choinki. Jego obecność przypomina nam o osobach, których już z nami nie ma, skłania ku wspomnieniom i opowieściom o dawnych świętowaniu. Sama pamiętam - jako osoba z rocznika 1973 - trudność zdobywania produktów żywnościowych w latach 70-tych  i 80-tych XX wieku, pamiętam stan wojenny, niepewność, strach, potwornie mroźne i śnieżne zimy, szarość ulic i pustki w sklepach. Ale tamte święta mimo trudnych czasów w naszym kraju wspominam też najcieplej - bo gromadziliśmy się całą kilkupokoleniową rodziną  i było naprawdę wyjątkowo. I w moim odczuciu bogato. Nigdy już takie wigilie później w latach 90-tych nie wróciły. A zapach pomarańczy do dziś kojarzy mi się wyłącznie z tymi trudno zdobytymi przez mamę, ale zawsze obecnymi te kilka dni w roku.

Podczas lektury zastanawiałam się dla kogo właściwie jest ta opowieść. To, że wyjątkowo poruszy osoby urodzone w latach 70-tych i 80-tych XX wieku to pewne. Bo mocno dotyka tego co sami przeżyli i jeszcze na świeżo pamiętają wojenne opowieści dziadków z okupowanego Poznania.  I w zasadzie chciałam początkowo napisać, że nie wiem czy to dobra historia dla dzieci… Ale jednak się teraz z tego wycofuję. „Cacko” Emilii Kiereś to najlepszy możliwy sposób by przybliżyć młodym pokoleniom historię, ale w tak niezwyklej otoczce jaką jest magia świąt, na którą dzieci tak czekają. Daje to szansę pokazania, że nie zawsze Boże Narodzenie było takie jak jest teraz i trzeba o tym pamiętać i dbać by nie wróciły czasy biedy, głodu, wojny i niedostatku. Książka przepięknie też zachęca do pielęgnowania własnych rytuałów świątecznych i znalezienia sobie - może nawet dopiero dziś - swojego rodzinnego cacka - czegoś co przetrwa dla następnych pokoleń. Bo warto pielęgnować tradycję i wartości rodzinne i o tym też jest ta książka. O relacjach które są i przetrwają ponad wszystkimi kłodami jakie rzuci nam los pod nogi.

Na koniec muszę jeszcze dodać, że mnie kilka razy dopadło zeszklenie się oka i raz popłynęły nawet łzy ogromnego wzruszenia podczas czytania, bo jednak mocno odnajdywałam się w losach tej rodziny i pobudzały one głęboko pochowane wspomnienia. Ale doświadczałam też uśmiechu pod nosem, kiedy moglam sobie w duchu powiedzieć - „Rety u nas też tak było na święta!”, „My również mieliśmy takie bombki” , „My też chętnie graliśmy w grę planszową zwaną Grzybobranie”!. Cóż to były za czasy!

„Cacko” Emilii Kiereś to cudowna powieść o rodzinie, w której możemy się przeglądać i dostrzegać własne korzenie i losy naszych przodków. To jak oglądanie starego albumu zdjęć - zakurzonego, pełnego wygasłych twarzy ludzi, bez których nie byłoby dziś nas. Do tego w tle mamy pięknie podaną historię Poznania (w końcu Autorka mieszka właśnie w tym mieście i zna je najlepiej) co może też zaciekawić czytelników z innych regionów Polski. Dodatkowym atutem tej publikacji są cudowne i idealnie oddające treść ilustracje pani Edyty Danieluk.

Nie spodziewałam się tak emocjonalnej, ciepłej i doskonale napisanej powieści, która zadowoli starszych i młodszych. Z przyjemnością będą ją polecać na prezent bożonarodzeniowy, bo dzięki jej wielopokoleniowemu czytaniu nasze święta w roku 2024 mogą się tylko wzbogacić duchowo i pobudzić do wielu dobrych działań.

Reasumując: Latarnica poleca!

PS. Dziękuję Wydawnictwu BIS za przysłanie egzemplarza recenzenckiego, który odmienił we mnie końcówkę tego roku i wniósł szybciej niż zwykle nastrój i magię świąt.

Podstawowe dane książki

Tytuł: "Cacko - opowieść bożonarodzeniowa"

Autor: Emilia Kiereś

Ilustracje: Edyta Danieluk

Wydawca: Wydawnictwo BIS

Objętość: 168 stron

Oprawa: twarda

Format: 170 x 240 mm

Poniżej  front i tył okładki:

Poniżej sesja inspirowana lekturą z własnym bożonarodzeniowym cackiem

Poniżej wybrane rozkładówki z przepięknymi ilustracjami Edyty Danieluk

Książka posiada też piękną klimatyczną wyklejkę w bożonarodzeniowym klimacie - obcowanie z takim pięknym wydawnictwem jest czystą przyjemnością

Egzemplarz "Cacka" przyjechał do nas w zimną, ponurą listopadową sobotę. Ale swoim przybyciem odmienił ten dzień, a nawet cały weekend. Nagle spłynęła na nas magia świąt i nawet kotka Mysza bardzo się zainteresowała tym co kryje się za tą kuszącą okładką


Latarnica poleca [vol. 55]

To miała być taka recenzja jak zwykle. Ot zebrane myśli na temat książki, którą z przyjemnością przeczytałam. Ale już czuję, że musi tu wkroczyć trochę prywatnej historii i taka będzie ta opowieść o Kociołku - nowości Wydawnictwa bis -  mająca dla mnie swoje korzenie o wiele, wiele wcześniej niż teraźniejszość. Bo jak tylko zobaczyłam zapowiedź i okładkę "Kocioł - pierwszy astroMIAUta" od razu przypomniałam sobie o swojej pierwszej kosmicznej zwierzęcej książce, która bardzo mnie ukształtowała. Ale to mogłam dostrzeć dopiero z perspektywy lat i upływu czasu.

Dawno, dawno temu kiedy Monika była jeszcze małą Monisią zaczytywała się w książeczce "Szare Uszko" Mieczysława Piotrowskiego (a najpierw wsłuchiwała w jej treść,  bo nie potrafiła jeszcze czytać). Pokochała głównego bohatera zajączka, który sprzeciwał się okrutnym działaniom myśliwych, a ostatecznie trafił do szkoły dla zwierząt, w której uczono latać w przestrzeni kosmicznej. Co ważniejsze Szare Uszko po edukacji w szkole dla astronautów zakwalifikował się do lotu w kosmos i wyruszył rakietą poza ziemię by ujrzeć z bliska twarz księżyca.

Poniżej moja ukochana książeczka z dzieciństwa:

Ta historia była dla mnie tak czarująca i znacząca, że kosmos, astronautyka, astronomia, obce cywilizacje i kolonizacja kosmosu pojawiły się w moich wyborach książkowych i filmowych przez całe życie bardzo często. Po drodze pojawiło się i marzenie o studiowaniu astronomii, ale jednak poziom nauk ścisłych byl dla mnie - jako humanistki - nie do przejścia.

Nic dziwnego, że zalotne spojrzenie kota Kociołka z okładki książeczki pani Marty Rydz-Domańskiej natychmiast sprawiło, że serce zabiło mi mocniej. Bo coż mi mogła ta lektura ofiarować? Podwójne szczeście w postaci bohatera, który należy do mojego ulubionego gatunku zwierząt jak i kosmiczną wyprawę! Nic więcej do pełni szczęścia mi nie potrzeba! Duet KOT-KOSMOS to to, co gwarantuje szybkie bicie serca, uśmiech na ustach i nieziemskie emocje.

Nie będę ukrywać - jako "konsument literatury" - nieznane książki czy niesprawdzonych autorów zdecydowanie oceniam najpierw po okładce czy tytule. Tutaj od razu aż zaiskrzyło! Ze stacji kosmicznej spogląda na mnie sympatyczny Kocioł - kot astroMIAUta, a w przestrzeni kosmicznej wędruje pracownik stacji. Cudowne kolory, wspaniala kreska, styl który od razu mi przypasował no i to cudne oryginalne imię kota! Natychmiast książkę zamówiłam i nie mogłam się doczekać na paczkę.

Kiedy trzymałam już w dłoniach historię astroMIAUty aż mnie kusiło, by rzucić wszystko i od razu zagłębić się w lekturze. A ponieważ miałam rozpoczęte inne książki zaczekałam parę dni i z wielką lubością, w ukochanym fotelu, z kubkem herbaty w dłoni oddałam się tej kosmicznej opowieści. Plan był taki by sobie dawkować i za szybko nie dotrzeć do celu, ale... plany jak to plany, a życie swoje. Zapadłam się dosłownie w tej historii i na jeden wieczór oddałam kosmosowi i stacji z kotem na pokładzie.

Nie podejrzewałam jak wielu silnycn emocji mi dostarczy, jak bardzo będę się martwić, denerwować, bać ale i również uśmiechać, przytakiwać, a chwilami wręcz mruczeć przy niej. A jako, że czytaniu towarzyszyła moja kotka Mysza leżąca na kolanach to i ona usłyszała wiele fragemntów tej książeczki.

"Kocioł - pierwszy astroMIAUta" ma w sobie wszekkie cechy książki idealnej. Świetna, trzymająca w napięciu historia - pięknie przyprawiona informacjami ze świata nauki, które zupełnie nie odbiera się jako suchych informacji z astronautyki. Mamy wspaniałego, sympatycznego bohatera - nierasowego kota o wdzięcznym imieniu Kocioł, który jak to każdy kot z własnej ciekawości i wygody dobrego spanka może nagle znaleźć się w bardzo niekomfortowej sytuacji. Stacja kosmiczna to nie najlepsze środowisko bytowania dla domowego kota. Nagle rodzi się wiele problemów - choćby w kwestiach żywienia czy załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych.  Obecność Kociołka totalnie zaskakuje pracowników stacji, ale stając przed tym faktem będą musieli po prostu dostosować swoje zadania i obowiązki tak, by kot mógł ten czas spędzić po kociemu i mając zaspokojone swoje potrzeby.

Kocioł jest cudownym stworzeniem, zaskarbia sobie załogę, ma do dyspozycji kosmiczny ogród w którym są prowadzone badania biologów nad uprawą roślin w tak innych niż ziemskie warunki. Po drodze przyjdzie nam i bohaterom zmierzyć się z kosmiczną przygodą mrożącą krew w żyłach i nic już więcej nie zdradzę. Ale tak czy inaczej lektura tej książki to sama przyjemność. Jej treść wciąga, fascynuje miejscem akcji, a strona wizualna czyli ilustracje Autorki są cudowne. Z przyjemnoscią wpatrywałam się w każdą i błądziłam wzorkiem po detalach i sylwetce Kociołka.

Śmiało mogę powiedzieć, że przy lekturze tej książki przyjemność znajdą nie tylko dzieci, ale i dorośli. Jedyny minus to taki, że opowieść za szybko dobiegła końca. Z przyjemnością poczytałabym więcej,  a sam Kocioł jest tak fajnym bohaterem, że mógłby pojawić się w jakiejś inneg książkowej historii i przeżyć kolejne przygody - choćby miały być tylko ziemskie.

Reasumując: Latarnica poleca!

Podstawowe dane książki:

Tytuł: Kocioł pierwszy astroMIAUta

Autor: Marta Rydz-Domańska

Ilustracje: Marta Rydz-Domańska

Wydawca: Wydawnictwo bis

Objętość: 64 strony

Oprawa: twarda

Format: 165 x 235 mm

Poniżej okładka – front i tył

Poniżej wybrane rozkładówki książki

Poniżej sesja z moją kocią modelką Myszą - wspaniale się nam razem czytało o Kociołku i przeżywało kosmiczne przygody.


Latarnica poleca [vol. 54]

Chyba nikt nie ma wątpliwości, że w końcówce XX wieku, a już na pewno w XXI wieku koty rządzą internetem i naszym życiem. Trudno jest się oprzeć urokowi tych mięciutkich istot o wielkich oczach, którymi potrafią wyprosić u człowieka niemal wszystko na zawołanie. Kochamy koty w filmach, w literaturze, w reklamie i na opakowaniach stosowanych produktów. Wiadomo – kot sprzeda dziś wszystko samą swoją obecnością. A życie u jego boku nigdy nie będzie już takie samo i podobne do tego z okresu „przed posiadaniem kota”. Sama to wiem i już trudno mi wyobrazić sobie jak wygląda żywot bez współdzielenia go z tą istotką na czterech łapkach.

Podobne podejście do życia ma rodzina bohaterki książeczki „Minka i jej kocie przygody” Anny Bichalskiej. Bo nie tylko dzielą swoje życie z malutką i pełną szalonych pomysłów kotką Minką, ale i jej rodzeństwem Łatką i Szarusiem i kocią mamą Łapką. Z kociakami jak z małymi dziećmi – żywe srebra gotowe czerpać z życia ile się da, ciekawskie i chętnie stawiające czoła wyzwaniom, nawet jeśli nie do końca zdają sobie sprawę z ich skutków.

Minka jest najbardziej ciekawska i odważna. Gdy rodzeństwo śpi nocą wtulone z futerko mamy wsłuchując się z jej równy oddech, bicie serca i czerpiąc kojące ciepło koteczka gotowa jest na nocne zwiedzanie mieszkania i odkrywanie nieznanych przedmiotów, zapachów i wysokości. Bo wysokie ciągi komunikacyjne to kotki lubią zbadać. Inaczej stamtąd widać świat i można zaczaić się na rodzeństwo. Dewizą życiową Minki jest, że życie jest pełne niespodzianek i fascynujących zjawisk. I one tak bardzo ją kuszą że jest w stanie prowadzić samotne nocne badania choćby kosztem swojego snu. Przecież kotki – w przeciwieństwie do ludzi - mają ten komfort i odeśpią wszystko za dnia!

Książka Anny Bichalskiej w kilku niedługich rozdziałach idealnie oddaje pomysłowość małego kota mieszkającego z ludźmi w jednym mieszkaniu. Wszystko może go zainteresować. Ludzki umysł nie potrafi nawet sobie wyobrazić jak atrakcyjne mogą być zupełnie niepozorne przedmioty. Z kociej perspektywy kwiatki doniczkowe to dżungla, wiadro z wodą ocean, zasłona ścianka wspinaczkowa, a odkurzacz to straszny wyjący potwór, choć można go okiełznać i się z nim zaprzyjaźnić. Ale to trzeba być tak odważną kotką jak Minka. 

Autorka doskonale oddaje pozytywne wartości jakie wnosi w nasze życie kot. Ludzka rodzina Minki – a zwłaszcza dziewczynka Lusia – ma wiele rozrywki z samej obserwacji pomysłów koteczki. Minka jako ta odważniejsza bywa prowodyrem zabaw z rodzeństwem podsuwając im różne scenariusze zabaw w mieszkaniu. Najlepsze są zdobywania nowych – niedostępnych dotąd – obszarów. A że czasami po wejściu nie da się już zejść to inna sprawa.

Dla kogo jest ta opowieść o sympatycznej odważnej kotce? Na pewno dla młodszych dzieci. Jeśli same mają kota odbiorą te historie przez pryzmat własnych doświadczeń. Jeśli nie mają, może książka będzie dobrym wstępem do rozmów o wprowadzeniu do rodziny zwierzęcego przyjaciela. Dużą czcionka będzie wygodna dla dzieci już czytających ale sprawdzi się również w wieczornych czytaniach przed snem przez rodzica.

Na koniec muszę podkreślić atuty wizualne tej publikacji. Bo książki jak jedzenie też często kupuje się a na pewno sięga po nie patrząc na okładkę. To ona przykuwa nasz wzrok i woła z półki. A na okładce widzimy prześliczną słodką koteczkę. Chce się od razu zajrzeć do środka. Jestem zachwycona ilustracjami Anety Krella-Moch! Wszystkie kotki z obrazków są tak słodkie a ich oczka i spojrzenia czarujące. Wygodny format i sztywna oprawa ułatwia śledzenie ilustracji przez dziecko podczas czytania np. w łóżku. Jeśli ta historia Wam się spodoba z pewnością poszukacie innych książek Anny Bichońskiej. Zajrzyjcie koniecznie na ofertę na stronie wydawcy (www.wydawnictwobis.com.pl).

Reasumując: Latarnica poleca!

Podstawowe dane książki:

Tytuł: Minka i jej kocie przygody

Autor: Anna Bichońska

Ilustracje: Aneta Krella-Moch

Wydawca: Wydawnictwo bis

Objętość: 84 strony

Oprawa: twarda

Format: 165 x 235 mm

Dziękuję Wydawnictwu bis za egzemplarz recenzencki.

Poniżej okładka - front i tył

Poniżej wybrane rozkładówki książki

Poniżej sesja z moją kocią modelką Myszą – która cierpliwie wysłuchała w dwa wieczory historii o kotce Mince

Fot. Latarnica / marzec 2024


Latarnica poleca [vol. 53]

Mają wiele uroku książkowe cykle, bo zapewniają, że przy końcówce lektury nie żegnamy się z bohaterami i ich światem na zawsze. Jeśli książka jest dobra, jeśli postacie wzbudzają w nas pozytywne emocje, a ich życie jest takie, w którym chętnie jako czytelnik się odnajdujemy, to dobijając do ostatniej strony lektury czuje się ogromny żal. Opuścimy znany teren i ruszymy w nieznane. A czasami uczucie tęsknoty jest tak dominujące, że nie wiemy czy będziemy chcieli przeskoczyć w inny literacki świat. Doświadczałam tego stanu od dziecka i mam nadal już jako dorosły czytelnik.

Na szczęście istnieją cykle. I cyklem jest też "Ulica Pazurkowa". Miałam tą świadomość zaczynając czytać tom pierwszy i zapoznając się z historią rodziny Kociejków. Poznajemy ich w chwili wyjątkowej. Po pierwsze ta historia dzieje się  tuż przed i w święta Bożego Narodzenia (a kto zaprzeczy i nie przyzna wyjątkowości tej porze roku?). Po drugie, los rodziny za chwilę bardzo się zmieni. A to za sprawą nieplanowanej wizyty kota Ogryzka i jego apetytowi na karpia. Podwójny życiowy fikołek! Niecodzienność wkraczająca w codzienność!

I tak odkrywamy, że na ulicy Pazurkowej jest nieduży wielorodzinny dom. W domu tym poza Kociejkami mieszka i kilka innych rodzin oraz osób samotnych, które próbują jakoś te swoje sąsiedzkie układy, swady i zgody klocek po klocku na co dzień poukładać. Ale jak wiadomo ile ludzi tyle charakterów, temperamentów i poziomów relacji.

Życie codziennie domu na Pazurkowej wywraca do góry nogami kot. Ale czy to kogoś dziwi? Skoro koty rządzą światem to co dopiero jednym domem. Taki tam fikuśny rudzielec skrada natychmiast serca Kociejków i ich dzieci, ale obecność kota szybko staje się  już nie tylko ich sprawą. Ona płynnie przejdzie na każdego mieszkańca tego niewielkiego domostwa. Nie dość, że kot wzbudzi różne emocje i odkryje prawdziwe twarze kociarzy i antykociarzy to po prostu pewnego dnia Ogryzek tak jak nagle się pojawił tak zniknie!

NIe jest moim zamiarem opowiadanie tej historii, bo cała radość to jej odkrywanie karta po karcie. Od karpia i Ogryzka się zaczyna, ale idzie swoim torem dalej i tak mając na półce już cały cykl (w chwili obecbej 4 tomy) możemy wskoczyć w życie bohaterów i w inne pory roku. Nie dość, że mamy stały zestaw postaci (mieszkańców domu przy Pazurkowej) to na plan wchodzą i nowi bohaterowie (także zwierzęcy). W kolejnym tomie poznamy nowych lokatorów (a jak i dlaczego jest nagle wolne mieszkanie to już sami doczytacie). Rodzina Nowicjuszów przybywa z synkiem i swoim psem Pierogiem, a Karolek idealnie pasuje jako kolejny chłopiec do zgranej paczki dzieciaków z domu przy Pazurkowej.

W tomie 2 i 3 (Nowi lokatorzy oraz Matylda i Klopsik) mamy porę letnią. Cudowny czas wakacji kiedy dziecaki mogą sobie wymyślać od samego rana zabawy, kiedy pogoda pozwala na bieganie w terenie, a okolica ulicy Pazurkowej całkiem fajna, bo i w pobliżu Lasek Kocimiętki, Kocia Polanka, Różany Stawek i ulice o wdzięcznych nazwach: Majerankowa, Jabłkowa, Truskawkowa czy Nagietkowa. Od razu miałam jakieś takie luźne skojarzenia do cudownego własnego okresu wakacji z lat szkoły podstawowej, kiedy zachwyciłam się lekturą "Dzieci z Bullerbyn". Tak samo ciepłe emocje, grupka przyjaciół, zabawy i wspólne przygody.

Najnowszy tom 4 (Zaklinacz kotów) ukazał się w 2023 roku i dostał nagrodę Książki Roku 2023 portalu granice.pl. Z niego to dowiemy się m.in. jak można poradzić sobie ze spanikowanym kotem na drzewie oraz pomalutku dorastamy wraz bohaterami dziecięcymi. Lokatorzy domu przy Pazurkowej wciąż są dla siebie jak jedna rodzina i łączą ich wspólne cele, pasje oraz zwierzęta. Suszarnia - poza latem, kiedy najchętniej odwiedzany jest domek pod drzewem w ogrodzie - jest miejscem spotkań dzieciaków, ale i regularną miejscówką na omawianie bieżących spraw wszystkich mieszkańców. Z resztą popatrzcie na nią na ilustracjach. Aż chce się tam pójść!

Patrząć jak rozwija się akcja spodziewam się kolejnych tomów i nie bedę ukrywać, że chętnie już bym poznała ciąg dalszy. "Ulica Pazurkowa" to przesympatyczna opowieść dla młodszych i starszych. Czytelnik w każdym wieku coś odkryje dla siebie i ma szerokie spektrum postaci z kilku pokoleń - więc zawsze można się z kimś zidentyfikować. Podoba mi się, że opowieści Aleksandry Struskiej-Musiał poza główną osią akcji poruszają ważne problemy i zjawiska takie jak nasz stosunek do zwierząt, osób starszych, wzajemna opieka międzypokoleniowa, uczynność, tolerancja dla inności, niepełnosprawność, akceptacja wśród rówieśników, ucieczka od problemów w swój wąski świat, współpracwa w grupach, rozwiązywnaie konfliktów u dzieci i dorosłych.

Książki z tej serii mogą wnieść dla dziecka wiele dobrych treści, podsuwających nienachalnie różne rozwiązania w sytuacjach, które każdy z nas kiedyś przeżywał. Główne opowieści każdego tomu są wciągające, lekko i dobrze napisane. Aż sama się zdziwiłam jak bardzo mocno i głęboko wskoczyłam w ten świat i się w nim rozgościłam jako niewidzialny obserwator/ czytelnik.

Bardzo polecam te książki na prezenty dla dzieci. Są wspaniałe na tzw. wieczorne lektury przed snam i do polekturowej dyskusji. Zadowolą młodych miłośników psów i kotów. A może wspomogą czasami tak trudne rodzinne rozmowy na temat tego czy przygarnąć psa lub kota. Autorka pokazuje jkak wiele dobrego wnoszą w nasze życie zwierzęta i jak pozytywnie potrafią nas odmienić.

Na koniec muszę jeszcze podkreślić, że tekst dopełniają cudowne ilustracje, a sztywna oprawa i poręczny format z dużą czcionką pomagają w dobrym odbiorze i np śledzeniu treści przez oglądanie obrazków w czasie gdy dorosły czyta książkę dziecku.

Reasumując: Latarnica poleca!

Na cykl "Ulica Pazurkowa" składają się 4 tomy przygód bohaterów mieszkających w jednej kamienicy przy tytułowej ulicy

4 tomy mają nie tylko przepiękne ilustracje ale i cudowne, dobrane graficznie wyklejki okładek

Poniżej okładki cyklu front i tył

Podstawowe dane książki:

Tytuł: Ulica Pazurkowa

Podtytuł: tom 1 Na tropie Ogryzka, tom 2 Nowi lokatorzy, tom 3 Matylda i Klopsik, tom 4 Zaklinacz kotów

Autor: Aleksandra Struska-Musiał

Ilustracje: Monika Rejkowska (tom 1-3), Katarzyna Zielińska (tom 4)

Wydawca: Wydawnictwo bis

Objętość: 64 strony

Oprawa: twarda

Format: 165 x 235 mm

Poniżej przykładowe rozkładówki z wnętrza książki:

Nie byłoby recenzji, a już na pewno nie ominęłaby ona  tzw. kociej historii, gdyby nie pozowałaby z tymi egzemplarzami moja doświadczona kocia modelka Mysza.

Dziękuję Wydawnictwu bis  za egzemplarze recenzenckie (tom 1 i 4) i możliwość szybkiego zapoznania się z tym cyklem!

Fot. Latarnica / luty 2024