Latarnie morskie w poezji [6]

Dziś w cyklu poetyckim wiersz jednej jednej z najważniejszych postaci amerykańskiej literatury. Elisabeth Bishop (1911-1979) to amerykańska poetka, tłumaczka i powieściopisarka.

Pejzaż morski

Ten morski pejzaż, niebiański, z białymi czaplami odstawionymi jak anioły
latającymi tak wysoko, jak chcą, i tak daleko, jak chcą, bokiem i horyzontalnie,
piętrami na piętrach nieskazitelnie lustrzanych odbić;
cała ta sfera, od najwyższej czapli
po nieważką wyspę namorzynów u dołu,
z jasnozielonymi liśćmi wdzięcznie obrębionymi ptasim łajnem,
niby srebrną iluminacją w rękopisie,
i jeszcze niżej, do sugestywnie gotyckich łuków namorzynowych korzeni
i pięknego groszkowozielonego pastwiska w zaciszu,
gdzie ryba wyskakuje niczym polny kwiat
w ozdobnym wykwicie pyłu z wodnego pyłu;
ten karton Rafaela do któregoś z arrasów dla któregoś z Papieży:
naprawdę wygląda jak niebo.
Ale szkielet morskiej latarni stojący tam dalej
w czarno-białej sukni klerykalnej,
który żyje nerwami, uważa, że on wie lepiej.
Uważa, że piekło szaleje tuż pod jego żelaznymi stopami,
że właśnie dlatego płytka woda jest tak ciepła,
i wie, że z niebem nie ma to wszystko nic wspólnego.
Niebo to nie jest jakieś latanie czy pływanie,
niebo ma do czynienia raczej z ciemnością i twardym blaskiem,
a kiedy zapadnie zmrok, będzie już dobrze pamiętał coś,
co mocnych słowach należy powiedzieć na ten temat.

Elisabeth Bishop

Wiersz pochodzi z tomiku "Santarem ( wiersze oraz trzy małe prozy)" - Stronie Śląskie 2018, tłum. Andrzej Sosnowski

Poniżej zdjęcie poety z 1934 roku (fot. Wikipedia.org) oraz okładka polskiego wydania  tomiku poezji z 2018 roku.


Privacy Preference Center