W raz na jakiś czas pojawiającym się cyklu Moich magicznym miejsc powracam na Pomorze Wschodnie. Po Świnoujściu, Jastarni, Juracie i Niechorzu przeskakują do ukochanej dzielnicy Gdyni - Orłowa. Orłowo odwiedziłam już w każdej porze roku - poprzez bardzo upalne dni aż po uliczki i plażę zasypane grubą kołderką śniegu. Popijałam  tak chłodzącą mrożoną kawę ale i rozgrzewałam się przemarzanięta wiatrem od morza gorącym winkiem z Orłowskiej Tawerny.

Ale to co mnie przyciąga jak magnes do Orłowa (choć doceniam zdecydowanie i całokształt oraz urok tego miejsca) to obiekt zabytkowy na narożniku małej klimatycznej uliczki tuż przy samej plaży nazywany Domkiem Żeromskiego.

Od zawsze bardzo interesowały mnie te fragmenty biografii znanego pisarza które dotyczyły jego pobytów w Helu, Gdyni, Rozewiu i w Orłowie właśnie. Dla zaintersowanych drążeniem w literaturze tych zdarzeń polecam trzy książki. Okładki poniżej:

Nie mogę wam pokazać jak dokładnie wyglądało to miejsce gdy wynajmował w nim pokoje Żeromski, aby gromadzić materiały i pisać w Orłowie te utwory, w których porusza tematykę dopiero co odzyskanego przez Polskę wybrzeża. Jeśli mnie pamięć nie myli w sali kawiarni, która teraz mieści się w tym budynku są na ścianach oprawione właśnie takie archiwalne zdjęcia.

Sam domek jest teraz też placówką muzealną i pieczę nad nim sprawuje Towarzystwo Przyjaciół Orłowa. Odbywają się w nim również imprezy kulturalne (spotkania, wernisaże, wystawy).

Z mojego subiektywnego punktu widzenia nie dziwię się że pisarz wybrał do pisania domek o takim położeniu. czegóż więcej chcieć skoro mial dach nad głową, posiłki a za oknem plażę i wody Zatoki Gdańskiej. Nie może być lepiej. Do tego inspirujące i kuszące do wędrówki trasę nadbrzeżne dołem lub górą cudownego orłowskiego klifu.

Z pewnością w latach 20-tych XX wieku Orłowo było wioską z zerwym ruchem idealną jako oaza spokoju niemąconego samochodami, turystami, gwarem i tłumem. Takie Orłowo chętnie sama bym odwiedziła.

Mimo to, że dziś jest jednym z najpopularnieszych miejsce do odpoczynku w ramach Gdyni i Trójmiasta to nie potrafię sobie odmówić odwiedzenia go za każdym razem gdy jestem w pobliżu. Lubię przymknąć oczy i wyobrazić sobie jakby to było iść ku morzu tą samą ulicą, ale ponad 100 lat temu. Jestem przekonana że byłabym oczarowana.

Sam domek jako obiekt architektoniczny bardzo mi się podoba. Chętnie w takim bym zamieszkała. Uroczy spadzisty dach i częściowo elewacja z drewna, schodki meandrujące wśród roślin, tarasik z widokiem, pokoje na poddaszu. Po prostu bajka! Do tego tuż obok szemrzący potoczek Kacza wpadający przy kutrach do morza. O potoku i mostku nad nim wspominał sam Żeromski.  Dziś do domu wiedzie ulica orłowska która skręca jeszcze kawałek dalej i idzie wzdłuż plaży i urywa się przy pomniku Chrystusa Błogosławiącego Morze. Ten punkt na nadmorskim szlaku zawsze wzbudza we mnie spore emocje. Kiedy stanie się za nim widzi się poprzez dłonie w geście błogosławieństwa przepięknie morze.

Poniżej pomnik na archiwalnych zdjęciach:

Jak podaje hasło w Wikipedii:

W domku w Orłowie od maja do września 1920 roku mieszkał wraz z rodziną Stefan Żeromski - wybitny polski prozaik. Podczas pobytu tu interesował się budową Gdyni, odbywał liczne wycieczki po okolicy, spotkał się również z Janem Kasprowiczem, Janem Lechoniem, Antonim Abrahamem, Bernardem Chrzanowskim oraz Jakubem Mortkowiczem. Podczas pobytu w Orłowie powstał utwór pt. Sambor i Mestwin.

Po II wojnie światowej budynek został udostępniony na cele mieszkaniowe. Potem był taki okres kiedy podupadał i do roku 1989 stał pusty. Obiektem zajęło się Towarzystwo Miłośników Orłowa, przygotowała ekspozycję muzealna o obycie pisarza i jest ona udostępniona na piętrze. N poziomie parteru pomieszczenia wykorzystano idealnie. W mojej opinii to jedna z najpiękniej położonych kawiarni na naszym wybrzeżu. Do tego serwują przepyszne napoje, ciasta i desery.

Jak czytamy dalej w Wikipedii:

Całość uzupełniają meble i wystrój w stylu epoki. W urządzonej na parterze Domku kawiarni prezentowana jest wystawa archiwalnych fotografii Orłowa i Gdyni oraz plansze z życiorysem i portretami pisarza.

Poniżej zdjęcia wykonane latem 2010 roku a więc już 13 lat temu. Wtedy tak naprawdę bardzo pokochałam to miejsce.

Fot. Latarnica / 2010

Poniżej zdjęcia wnętrza kawiarni przy samej orłowskiej plaży

Fot. strona facebookowa Domku Żeromskiego

Kto chciałby poznać menu niechaj zajrzy na: facebook.com/domekzeromskiego

Poniżej aktualne zdjęcia z września 2022 roku - akurat był bardzo zimny, wietrzny i deszczowy weekend.

Fot. Latarnica / wrzesień 2023

Moje magiczne miejsca - subiektywnie [4]

W 4 odcinku serii o miejscach, które mnie urzekły (to czasami maleńki konkretny punkt w danej miejscowości czy na odcinku plaży) przenosimy się do Niechorza. Niestety ostatni raz byłam tam ponad 10 lat temu stąd jakość zdjęć adekwatna do jakości aparatów i telefonów w tamtym czasie.

Samo Niechorze jako miejscowość (piszę o refleksjach sprzed 10 lat a wiem, że bardzo się zmieniło, głównie otoczenie latarni) bardzo mi się podobało. Atutem dla mnie były piękne pola  i łąki wokół latarni ciągnące się grzbietem klifu. Dziś już nie ma po nich śladu. Teren przed latarnią zabudowano apartamentowcami, wyłożono kostką brukową i dodano spory, podświetlany nocą napis Niechorze jako miejsce do pamiątkowych zdjęć.

I choć latarnia jest przepiękną, plaża również -z ciekawymi domami przy samej linii brzegowej - to mnie serce skradła wyjątkowa ścieżka w postaci kamiennych schodów wiodących od betonowej opaski wzmacniającej klif ku latarni.

Do latarni można podejść na kilka sposobów. Od maiiata górą klifu trzymając się linii brzegowej (liczne szerokie schody), od placu z napisem Niechorze i nowej zabudowy z punktami gastronomii, od strony zachodniej plażą lub opaską oraz przez plażę ku tej ścieżce, którą prezentuję na zdjęciach poniżej. Wygląda jak tajemnicze przejście i zupełnie się jej tam nie spodziewałam.

Dlaczego tak mi się spodobała? Przecież jak widać to zwykłe schody, wcale nie estetyczne, mur pomalowany grafitti, wszystko trącone zębem czasu. A jednak serce mi mocniej zabiło. Pewnie dlatego, że domyślałam się, iż na końcu tej wspinaczki stopień po stopniu wyjdę pod latarnię morską - obiektem doskonale zachowanym i pięknie odrestaurowanym.

Tak się złożyło, że byłam w Niechorzu rok po roku w latach 2010-2011. Był to sierpień i wrzesień. Za każdym razem na opasce betonowej było pusto, a na ścieżce ku latarni nie spotkałam nikogo. To pewnie też miało wpływ na mój odbiór tego miejsca. Jakbym była jedynym człowiekiem idącym ku latarni - obiektowi, który kocham i zawsze wzbudza spore emocje.

Nie mam pojęcia jak dziś wygląda to przejście. Czy nadal funkcjonuje? Wręcz wypadałoby się przekonać i odwiedzić je po kilkunastu latach.

Poniżej opaska betonowa - podobna do tej spod latarń w Rozewiu, z niej wiedzie bezpośrednio schodami ścieżka ku latarni morskiej, która góruje nad klifem. Ścieżkę a raczej jej końcówkę widać też z górnego tarasu wieży latarni (fotografia z cieniem latarni).

Fot. Latarnica / Niechorze 2010-2011

Nowsze fotografie tego klimatycznego zejścia ku plaży (noszącego nr 18) znalazłam na stronie kierunkowo.pl, poniżej cztery zdjęcia opublikowane we wpisie z 2022 roku.

Fot. kierunkowo.pl

Zapraszam na stronę blogu z podróżniczymi inspiracjami:

https://kierunkowo.pl

 


Moje magiczne miejsca - subiektywnie [3]

Nie wrzucam często wpisów do tego cyklu. Chcę by przemówił tylko od czasu do czasu. Prezentowane miejsca są czysto osobistym wyborem "skażonym" często niezrozumiałymi zachwytami. Ale serce nie sługa. Bywa że zabije mocno wobec pewnego obiektu czy miejsca i tak jest tym razem. Bo tym tytułowym magicznym miejscem jest kawiarnia "Kossakówka" w Juracie.

Gdyby dawnego bungalowu i pracowni znanego malarza Wojciecha Kossaka nie przemianowano w czasach współczesnych na kawiarnię to tym miejscem byłby pewnie dawny dom malarza, może muzeum... Stało się tak, że mamy obiekt gastronomiczny ale w tak uroczym miejscy z prawie 100-letnią historią, że cieszę się iż mogę je odwiedzać - spędzając przy okazji trochę czasu dokładnie w tym miejscu.

Jestem zakochana w dawnej Juracie. Jaka to Jurata? To letnisko z czasów przedwojennych - okresu, gdy powstawała i wszystko realizowano według określonego planu budowy nadbałtyckiego kurortu na miarę tych popularnych z południa Europy.

Nazwa letniska odwołuje się do bogini Juraty, której miłość do urodziwego rybaka nie znalazła aprobaty srogiego ojca. Jeśli dobrze ramię†am, została wyłoniona w ogólnopolskim konkursie. Wszystko zaczęło się w latach 20-tych XX wieku kiedy to w lutym 1928 roku Spółka Akcyjna „Jurata” objęła 150 hektarów terenu na helskim półwyspie. Tak zaczęła się historia tego kąpieliska dla elit - za jakie uchodziła w początkowych latach. Parcele pod zabudowę nabywali znani ludzie ze świata sztuki, kultury i polityki.

Jeden z domków stał się letnią pracownią i wakacyjną odskocznią dla malarza Kossaka i jego rodziny. Niestety próżno dziś spacerując uliczkami Juraty znaleźć echa 20-lecia międzywojennego i pierwszej zabudowy. Nieliczne domki z tamtych lat zostały mocno przebudowane (rozbudowane) lub całkowicie przearanżowane. Na kilku posesjach można odczuć jeszcze ducha rodzącego się kurortu.

Mimo to, kiedy spaceruję wąskimi uliczkami wytycznomymi pośród cudownego sosnowego lasu od strony Zatoki Puckiej, wypatruje dawnych lat i wspomnień o tym miejscu, które tak bardzo mnie zauroczyły, że ostatecznie "Kossakowska" trafiła do tych umiłowanych miejsc, do których chętnie i z emocjami powracam. Ogromny wpływ na to miała lektura sprzed lat "Maria i Magdalena" Magdaleny Samozwaniec - cudownie napisane wspomnienia o rodzinie Kossaków, w których Jurata też odgrywa znaczącą rolę.

W tzw. wakacyjnych wpisach z Półwyspu Helskiego z różnych lat pokazywałam bardziej szczegółowo to miejsce. Dziś tylko migawki dla oddania klimatu miejsca i najbliższego otoczenia kawiarni. Zachęcam do osobistego przespacerowania się ulicami Juraty i odkrywania jej przeszłości dla siebie.

Poniżej kilka ujęć z drogi do kawiarni czyli co nam zostało z tamtych lat.

Poniżej kawiarnia "Kossakówka" w dawnym domu artysty.

Fot. Latarnica / czerwiec 2020 i czerwiec 2021

Na koniec chciałabym zachęcić zainteresowanych nie tylko tym miejscem, ale całym procesem powstawania "kurortu z niczego" do lektur książek, które dla mnie są kluczowe jeśli chodzi o informacje o tej miejscowości i jej historii. Już jestem ciekawa jak będą uczczone setne urodziny tego popularnego miejsca wypoczynku nad Bałtykiem.

 

 


Moje magiczne miejsca - subiektywnie [2]

Kiedy lata temu oglądałam w TVP jeden z odcinków duńskiej serii "Gang Olsena" zauroczyło mnie miejsce, w którym rozgrywa się akcja - ogromny bunkier położony na samej plaży, który bywa częściowo zalewany morskimi falami. Pomyślałam sobie wtedy że nie znajdę się w nigdy w takim miejscu i nie doświadczę na żywo podobnych pejzaży. Filmem tym był obraz z 1971 roku pt. "Gang Olsena gdzie do Jutlandii".

Poniżej dwa kadry z filmu, fot. Filmweb

Nie przypuszczałam, że kiedyś, lata później, odkrywając dopiero dla siebie ukochane miejsce nad Bałtykiem stanę na naszej rodzimej plaży i zobaczę na niej bunkier niczym obraz z zapamiętanego filmu.

Od tamtego czasu (koniec lat 90-tych XX wieku) zauroczyło mnie to miejsce, a pierwszy raz mijając ten bunkier i schodząc z plaży odkryłam że nie jest w tym miejscu samotny. W głąb lądu i w kierunku zatoki idą kolejne tego typu obiekty. To było już coś więcej niż spełnienie marzenia.

Kto nie zna Półwyspu Helskiego ani okolic Kuźnicy i Jastarni ten nie wie, że w ramach Ośrodka Oporu Jastarnia mamy tam takie miejsce, gdzie sąsiadują obok siebie patrząc od wód Bałtyku: "Sęp", "Saragossa", "Sabała" i "Sokół". Schron "Sokół"znajduje się po drugiej stronie półwyspu - nad zatoką Pucką.

Dla mnie (subiektywnie) wszystkie bije na głowę najlepszą lokalizacją "Sęp", bowiem znajduje się na plaży nad otwartym morzem. W bardziej wietrzne i sztormowe dni wody podchodzą pod sam schron i nie można go obejść nie zanurzając się w zimne wody Bałtyku.

Przez prawie 30 lat - odkąd znam to miejsce - sam schron zmieniał swoją zewnętrzną "powłokę" od bycia niepomalowanym, po różne malowania w kolory maskujące. Niestety zawsze dopadną go graficiarze i bywa mniej lub bardziej ustrojony rysunkami i napisami.

Jeśli ktoś przebywa na wakacjach w Jastarni lub Kuźnicy - polecam spacer brzegiem morza do schronu. Z Kuźnicy to dłuższa czasowo wędrówka ale nie obciążająca mocno. Idąc naprawdę wolni zajmie to nam około godziny lub ciut więcej. Można wtedy zejść obok schronu do ścieżki idące lasem i udać się w cieniu do samej Jastarni. Trasa zdecydowanie warta polecenia. Dla mnie nie ma wakacji bez kilkukrotnego przejścia tego odcinka wybrzeża.

Sam "Sęp" jest ciężkim schronem bojowym. W odróżnieniu od pozostałych obiektów, dla zwiększenia jego odporności zastosowano grubsze ściany. Mają one grubość 125-330 cm. Po 2000 roku schrony zostały odrestaurowane i powstała ścieżka dydaktyczna. Sęp pozostaje otwarty, lecz wnętrze jest zasypywane piaskiem. W sezonie letnim wokół niego jest zazwyczaj sporo ludzi. Wielu robi sobie zdjęcia i wchodzi na sam schron.

Dla mnie "Sęp" z najbliższym otoczeniem to miejsce magiczne, a kiedy trafi się być tam samemu (a bywa tak nawet w wakacyjne miesiące) z przyjemnością siadam pod jego murami i delektuję się widokiem morza.

Fot. Latarnica / czerwiec 2021

Poniżej położenie schronów, widok satelitarny Google Maps


Moje magiczne miejsca - subiektywnie [1]

Zaczynam dziś nowy cykl blogowy. W zasadzie zabierałam się do niego od czasu ukazania się recenzji z cyklu Latarnica poleca (odc. 37) w lutym br. Do pomysłu wrzucania od czasu do czasu takich osobistych, subiektywnych myśli na temat moich magicznych miejsc skłoniła mnie lektura bardzo przyjemnego Przewodnika osobistego - wielbiciela latarń - Tomka Stochmala. O jego książce możecie przeczytać tutaj:

https://latarnica.pl/2022/02/21/latarnica-poleca-vol-37/

A zainspirowanych moim tekstem zachęcałabym również do kupna tej książki (raz i innych tego autora) i zbierania - choćby tylko w głowie - swoich własnych ukochanych miejsc w Polsce i na świecie.

Założyłam, że z mojej strony nie będą to rozwlekłe, bogato ilustrowane wpisy. Forma książki drukowanej Tomka tego zdecydowanie wymaga. Ale blog autorski rządzi się swoimi prawami. Będą to raczej "zajawki" inspirujące do własnych poszukiwań.

Dlatego chciałabym wzbogacać je maksymalnie 1-3 zdjęciami i nie wypisywać obszernie historii tych miejsc. Kogo zainteresują w przestrzeni internetu lub bibliotek znajdzie wszystko co potrzebne. Ot, po prostu moje krótkie myśli, odczucia, doświadczenia w skojarzeniu z konkretnym miejscem czy obiektem.

Wrzucane tu magiczne miejsca będą prezentowane bez żadnego klucza czyli ich kolejność nie ma najmniejszego znaczenia. Znaczenie jest jedno - są dla mnie na swój sposób wyjątkowe.

To tyle tytułem wprowadzenia. Najwyższa pora na pierwsze miejsce z konkretnym obiektem.

Miejsce: ŚWINOUJŚCIE

Obiekt: Stawa Młyny zwana popularnie i potocznie "wiatrakiem"

Fot. Tomasz Lerczak / styczeń 2004

Stawa Młyny - bardzo popularny znak nawigacyjny, figurujący na wielu przedmiotach, oznakowaniach i publikacjach związanych z tym miastem. Dla mnie jest jak wspomnienie najlepszych wakacji i ma posmak dzieciństwa.

Przez kilkanaście lat Świnoujście było dla mnie drugim najbardziej schodzonym miastem poza rodzinnym Poznaniem. Od wieku przedszkolnego do lat szkoły średniej niemal co roku letnie wakacje spędzałam właśnie tam. Mieszkałam w jednym domów wczasowych usytuowanych przy samej promenadzie nadmorskiej i przy wtedy tzw. głównym wejściu na plażę z króciutkim molo.

Stawa Młyny były celem codziennych pieszych wycieczek czy to lasem czy plażą (najczęściej jednak plażą) a jednocześnie były takim ogranicznikiem i metą wędrówek, bowiem za nimi był już tylko kanał portowy z wpadającą do morza Świną. Sam wiatrak bardzo mnie zawsze interesował od środka i nigdy nie udało się tam zajrzeć. Wiele lat później, dopiero w dobie internetu, odkryłam zdjęcia z tym co kryją jego mury.

Ileż to godzin siedzenia na falochronie na różnych jego odcinkach spędziłam wiem tylko ja. Mogłam tak bez końca patrzeć na ruch statków towarowych i pasażerskich (ech te marzenia o Skandynawii i dostatkach życia w wolnym świecie!).

Falochron z wiatrakiem o poranku, w południe, popołudniu, po zmierzchu nie miał przede mną tajemnic. Tam marzyłam, tam odpoczywałam po kolejnym zakończonym roku szkolnym, tam miałam obawy co do przyszłości w realiach kraju lat 70-tych i 80-tych XX wieku, tam zazdrościłam ludziom machającym do nas z ogromnych promów do Ystad. Czułam że dla nich otwiera się jakaś ogromna szansa i życie którego nigdy nie poznam.

I ostatnia refleksja. kto był w Świnoujściu ten wie, że z falochrony zachodniego patrząc na jego wschodni odpowiednik w i w głąb portu doskonale widać latarnię morską. Wtedy zupełnie niedostępną, na zabronionym do poruszania się cywilom, ogrodzonym terenie portu. A jakże kuszącą! To był ten zalążek trwałej miłości do latarni morskich. Codziennie się w nią wpatrywałam a myśli krążyły maniakalnie wokół tego jak w niej jest, jaka jest jej najbliższą okolica, jaki widok rozpościera się z laterny (oczywiście wtedy nie znałam jeszcze tego pojęcia).

Jak wiadomo to co jest niedostępne, zakazane kusi najbardziej. Więc ten zakazany portowy owoc musiał w kolejne lata zaiskrzyć i wybuchnąć. Tam w dzieciństwie zakiełkowała moja pasja i miłość która trwa nieprzerwanie do dziś.

Kiedy po raz pierwszy po II WŚ otworzono (po gruntownym remoncie) w sierpniu 2000 roku dla turystów wieżę latarni - razem z siostrą wybrałyśmy się do Świnoujścia pociągiem, a potem stateczkiem wycieczkowym białej floty - który kursował właśnie tylko w tym celu: do latarni i z powrotem. To było niesamowite przeżycie. I wszystkie imaginacje i tajemnice stanęły przede mną otworem. Ale to już opowieść o latarni, a nie o Stawie Młyny. A niechaj to pozostanie opowieść o wiatraku.

Fot. Joanna Organek / 2020