Latarnica poleca [59]

Czy można przeżyć magię świąt Bożego Narodzenia już w pierwszej połowie listopada? Ale tak z całą mocą: ze wzruszeniem, ciepłymi wspomnieniami, zapachami sprzed lat, twarzami bliskich, którzy już odeszli, rodzinnymi historiami o ciężkich i lepszych czasach? Odpowiedź jest krótka: Można! Bo sama tego doświadczyłam. I zupełnie nie spodziewałam się, że święta wkroczą do mojego domu i życia w tym roku tak szybko. A wszystko za sprawą przesyłki, która trafiła do moich rąk 9 listopada. 

W niepozornej kopercie od warszawskiego Wydawnictwa BIS, tuż przed oficjalną premierą, która miała miejsce 12 listopada, przybyła książka Emilii Kiereś „Cacko” zapowiadająca lekturę w klimacie świąt, które nadchodzą coraz większymi krokami. A pogoda za oknem jeszcze temu przytakuje podsyłając coraz chłodniejsze podmuchy wiatru i temperatury opadające słupkiem rtęci coraz bliżej ku zeru. Zatem jesień weszła w fazę przygotowywania się do zimy. A skoro zima to coraz bliżej ten wyjątkowy czas w roku…

Jeszcze tego samego wieczoru usiadłam w ulubionym do lektur fotelu (najlepszy zakup mojego życia!) z kocem na kolanach, na który natychmiast wskoczył kot i uruchomił głośne mruczenie, a ja popijając herbatę z malinami, plastrem pomarańczy i miodem otworzyłam okładkę „Cacka” i… odleciałam w inny świat.

Fakt, Wydawca poinformował mnie, że szykuje wzruszającą i piękną opowieść o świętach z moim rodzinnym miastem Poznań w tle, ale nie takiej dawki emocji i nagle odkopanych własnych wspomnień sprzed dekad się spodziewałam. Nie będę udawać że jest inaczej - dotychczas nie miałam sposobności skosztowania prozy Emili Kieraś, choć nazwisko nie jest mi obce, bo od lat na liście książek do kupienia czeka jej „Lapis”. Myślę, że teraz szybko to nadrobię. Bo jak wiadomo apetyt wzrasta w miarę jedzenia.

Nie jest mi łatwo zebrać w słowa ten cały wszechświat myśli i emocji jakie obudziła lektura „Cacka”. Na pewno nie przypuszczałam, że ta lektura będzie swoistą podróżą w przeszłość i odnajdywaniem we własnym życiu wielu odpowiedników doznań i sytuacji bohaterów tej zimowej opowieści. Jakby nagle ktoś odkrył zakurzony karton ze wspomnieniami i otworzył mi go pod samym nosem. Przez dwa wieczory (bo tyle zajęła mi lektura i z premedytacją podzieliłam ją sobie na weekend) nie było mnie w moim pokoju. Nie było mnie też w roku 2024. Ale na pewno nadal byłam w Poznaniu, ale jakże innym, jakże przechodzącym przemiany, ulegającym powiewowi historii i tego co przyniosły dziesięciolecia od początku XX wieku.

Bo „Cacko” to nie tylko opowieść bożonarodzeniowa, ale to kawał historii naszego kraju, choć w tym przypadku sprowadzony do miasta Poznań, w którym dzieje się akcja. A akcja obejmuje ponad 100 lat - zaczynając się w roku 1911,  a kończąc w 2014 - kiedy to miasto i nasz kraj przeszły tak wiele zmian. A wszystko zamknięte w ramy historii jednej rodziny państwa Jacynów, których poznajemy w chwili rozpoczęcia swojego poznańskiego życia, bowiem podejmują się przeprowadzki do dużego miasta z pobliskiej Wrześni. A ta ogromna zmiana ma miejsce właśnie w Boże Narodzenie. Kiedy mały Ambroży wysiada z mamą na stacji kolejowej Poznań jest wtedy miastem Posen. A ich sąsiadami na Łazarzu zostaną niemieckie rodziny. 

Dalsze losy bohaterów i następnych pokoleń Jacynów poznamy w kluczowych momentach historycznych i podczas świąt Bożego Narodzenia spędzanych w jakże innych okolicznościach, a czasami i innych miejscach. Emilia Kiereś zaprowadzi nas także do Poznania w roku 1918, kiedy to miasto szykuje się na przybycie kompozytora Ignacego Paderewskiego. Później przeskoczymy do 1944 i czasu II wojny światowej kiedy to bohaterowie przebywają w rodzinnym majątku Nadorzyce. Dalej prosto z tragicznych doświadczeń wojennych przenosimy się na ulicę Zieloną w Poznaniu, gdzie święta 1981 roku naznaczone są ogłoszeniem stanu wojennego. By prawie, że zakończyć tą wędrówkę w roku 2014 - w zupełnie już innym Poznaniu i zupełnie innej Polsce w mieszkaniu przy placu Cyryla Ratajskiego. Napisałam „prawie”, bo epilog tej książki zamknie krąg zdarzań ponownie w roku 1911, by wyjaśnić nam co tak naprawdę wtedy się wydarzyło i jak ponad stuletnia bombka choinkowa z sklepiku niemieckiego handlarza Hansa Neumanna (wciąż obecna w rodzinie i zawieszana raz w roku na świątecznym drzewku) trafiła w ręce taty Ambrożego i stała jego głównym prezentem dla syna podczas ich pierwszych świąt w Poznaniu. 

Myślę, że nie przypadkowo powieść bożonarodzeniowa „Cacko” jest taką historią pętlą. Bo jakże inaczej miałaby przebiegać historia tej rodziny jeśli nie po trajektorii kuli - skoro wspólnym elementem każdego Bożego Narodzenia, które poznajemy jest właśnie tytułowe cacko - przepiękna i delikatna szklana bombka odbijająca w sobie wszystkie przeszłe wigilie tej rodziny i zebrane wtedy przy wigilijnym stole osoby. 

Cacko państwa Jacynów było tym wyjątkowym przedmiotem przechowywanym i wędrującym wraz z rodziną nawet gdy nadeszły najcięższe czasy. Od razu zaczęłam się zastanawiać czy i w mojej rodzinie mamy taki przedmiot. Stare bombki z okresu dzieciństwa , jeszcze zachowane po dziadkach nie przetrwały. Ale jest taki porcelanowy aniołek, który od dziesięcioleci trafia na czubek choinki. Jego obecność przypomina nam o osobach, których już z nami nie ma, skłania ku wspomnieniom i opowieściom o dawnych świętowaniu. Sama pamiętam - jako osoba z rocznika 1973 - trudność zdobywania produktów żywnościowych w latach 70-tych  i 80-tych XX wieku, pamiętam stan wojenny, niepewność, strach, potwornie mroźne i śnieżne zimy, szarość ulic i pustki w sklepach. Ale tamte święta mimo trudnych czasów w naszym kraju wspominam też najcieplej - bo gromadziliśmy się całą kilkupokoleniową rodziną  i było naprawdę wyjątkowo. I w moim odczuciu bogato. Nigdy już takie wigilie później w latach 90-tych nie wróciły. A zapach pomarańczy do dziś kojarzy mi się wyłącznie z tymi trudno zdobytymi przez mamę, ale zawsze obecnymi te kilka dni w roku.

Podczas lektury zastanawiałam się dla kogo właściwie jest ta opowieść. To, że wyjątkowo poruszy osoby urodzone w latach 70-tych i 80-tych XX wieku to pewne. Bo mocno dotyka tego co sami przeżyli i jeszcze na świeżo pamiętają wojenne opowieści dziadków z okupowanego Poznania.  I w zasadzie chciałam początkowo napisać, że nie wiem czy to dobra historia dla dzieci… Ale jednak się teraz z tego wycofuję. „Cacko” Emilii Kiereś to najlepszy możliwy sposób by przybliżyć młodym pokoleniom historię, ale w tak niezwyklej otoczce jaką jest magia świąt, na którą dzieci tak czekają. Daje to szansę pokazania, że nie zawsze Boże Narodzenie było takie jak jest teraz i trzeba o tym pamiętać i dbać by nie wróciły czasy biedy, głodu, wojny i niedostatku. Książka przepięknie też zachęca do pielęgnowania własnych rytuałów świątecznych i znalezienia sobie - może nawet dopiero dziś - swojego rodzinnego cacka - czegoś co przetrwa dla następnych pokoleń. Bo warto pielęgnować tradycję i wartości rodzinne i o tym też jest ta książka. O relacjach które są i przetrwają ponad wszystkimi kłodami jakie rzuci nam los pod nogi.

Na koniec muszę jeszcze dodać, że mnie kilka razy dopadło zeszklenie się oka i raz popłynęły nawet łzy ogromnego wzruszenia podczas czytania, bo jednak mocno odnajdywałam się w losach tej rodziny i pobudzały one głęboko pochowane wspomnienia. Ale doświadczałam też uśmiechu pod nosem, kiedy moglam sobie w duchu powiedzieć - „Rety u nas też tak było na święta!”, „My również mieliśmy takie bombki” , „My też chętnie graliśmy w grę planszową zwaną Grzybobranie”!. Cóż to były za czasy!

„Cacko” Emilii Kiereś to cudowna powieść o rodzinie, w której możemy się przeglądać i dostrzegać własne korzenie i losy naszych przodków. To jak oglądanie starego albumu zdjęć - zakurzonego, pełnego wygasłych twarzy ludzi, bez których nie byłoby dziś nas. Do tego w tle mamy pięknie podaną historię Poznania (w końcu Autorka mieszka właśnie w tym mieście i zna je najlepiej) co może też zaciekawić czytelników z innych regionów Polski. Dodatkowym atutem tej publikacji są cudowne i idealnie oddające treść ilustracje pani Edyty Danieluk.

Nie spodziewałam się tak emocjonalnej, ciepłej i doskonale napisanej powieści, która zadowoli starszych i młodszych. Z przyjemnością będą ją polecać na prezent bożonarodzeniowy, bo dzięki jej wielopokoleniowemu czytaniu nasze święta w roku 2024 mogą się tylko wzbogacić duchowo i pobudzić do wielu dobrych działań.

Reasumując: Latarnica poleca!

PS. Dziękuję Wydawnictwu BIS za przysłanie egzemplarza recenzenckiego, który odmienił we mnie końcówkę tego roku i wniósł szybciej niż zwykle nastrój i magię świąt.

Podstawowe dane książki

Tytuł: "Cacko - opowieść bożonarodzeniowa"

Autor: Emilia Kiereś

Ilustracje: Edyta Danieluk

Wydawca: Wydawnictwo BIS

Objętość: 168 stron

Oprawa: twarda

Format: 170 x 240 mm

Poniżej  front i tył okładki:

Poniżej sesja inspirowana lekturą z własnym bożonarodzeniowym cackiem

Poniżej wybrane rozkładówki z przepięknymi ilustracjami Edyty Danieluk

Książka posiada też piękną klimatyczną wyklejkę w bożonarodzeniowym klimacie - obcowanie z takim pięknym wydawnictwem jest czystą przyjemnością

Egzemplarz "Cacka" przyjechał do nas w zimną, ponurą listopadową sobotę. Ale swoim przybyciem odmienił ten dzień, a nawet cały weekend. Nagle spłynęła na nas magia świąt i nawet kotka Mysza bardzo się zainteresowała tym co kryje się za tą kuszącą okładką