Dziś drodzy Czytelnicy mojego bloga mam dla Was rarytas. Tekst będzie dłuższy niż zwykle, ale jest artykułem, który swego czasu wpłynął od Autorki do „Helskiej Blizy”.

Tekst jest o latarnikach z Helu a nawet konkretnym jednym zdarzeniu z odległej przeszłości. Zapraszam do poczytania (zachowałam oryginalną pisownię artykułu – w postaci w jakiej dostałam).

tekst: Anna Staniszewska – malarka

OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA

Artykulik ten oparłam na mało stosunków znanych, a fascynujących pamiętnikach Wacława Leszczyńskiego „Ludzie naszego Wybrzeża” wydanych w Kanadzie, w Toronto, w roku 1966. Drugie wydanie ukazało się również w Toronto w r. 1981. O ile mi wiadomo, w Polsce pamiętniki te nie zostały nigdy opublikowane, natomiast ich fotokopia znajduje się w miejscowej bibliotece publicznej w Helu.

Wacław Leszczyński pierwszą wojnę światową spędził częściowo w Rosji. W latach 1927-1930 służył w polskiej Marynarce Wojennej, ukończył szkołę specjalistów morskich i zdobył specjalność radiotelegrafisty. W latach trzydziestych pływał w marynarce handlowej. W międzyczasie pracował na latarniach morskich. Przez pewien czas był nawet kierownikiem latarni Hel, przełożonym latarników Jana Myślisz i Konrada Budzisza. Po najeździe hitlerowskim w czasie próby odwiedzenia rodziny został aresztowany i wywieziony w głąb ZSRR, a po zawarciu układu Londyn-Moskwa  (1941 r.) zwolniony – odbył wędrówkę dookoła świata, zanim dotarł do Wielkiej Brytanii. Przeżył m.in. storpedowanie statku „Empress of Canada”. W roku 1943 pływał na „Burzy”. Po wojnie powrócił do Marynarki Handlowej.

Zasadniczą część swojego fascynującego opracowania Wacław Leszczyński poświęca służbie brzegowo-morskiej oraz dziejom polskiego latarnictwa. 

Jan Myślisz, urodzony w 1895 r., rodowity kaszub i rybak w 1920 r. (w czasie, gdy gen.Haller obejmował w posiadanie polski dostęp do morza) wstąpił do wojska polskiego i poszedł na front wschodni, gdzie za okazane męstwo otrzymał srebrny krzyż Virtuti Militari.

Po zwolnieniu z wojska w r. 1922 objął obowiązki bosmana portu w Pucku. W roku 1924 został przeniesiony na Hel na stanowisko latarnika i w krótkim czasie mianowany starszym latarnikiem. 

Najstarszy z obsługi helskiej Blizy – Konrad Budzisz – odczuwał współzawodnictwo i wyróżnienie Jana Myślisza jako swoja krzywdę i poniżenie.

Jan Myślisz był obdarzony potężnymi barami i dłońmi. W służbie w latarni w obcowaniu z ludźmi umiał sobie dawać radę i nigdy nie pozwalał sobie dmuchać w kaszę. 

Budzisz natomiast miał budowę szczuplejszą. Myślisz był czarniawy, a Budzisz uchodził za jasnego blondyna. Ale Konrad budzisz górował nad Janem Myśliszem w sprawach gospodarczych i wiedział jak wydać ciężko zapracowany grosz. Dla niego, poza pracą istniała głównie rodzina (żona oraz dzieci) i dom.

Dodam, że ród Budziszów jest do dziś liczny. W samej Kuźnicy znaczna część rybaków nosi to chlubne nazwisko. A jeden z dwóch obecnych latarników to też Budzisz (Konrad Budzisz był bratem jego dziadka).

Tak, krok po kroku zbliżyłam się do wydarzenia, które zamierzam opisać;

Tej nocy służbę na latarni miał Jan Myślisz. Wziąwszy przygotowane na noc jedzenie oraz pobrawszy po drodze z magazynu paliwo Jan Myślisz otworzył drzwi latarni i zaczął się wspinać na górę. W połowie drogi mimo wrodzonej krzepy musiał jak zwykle przystanąć na kilka minut, aby złapać oddech i otrzeć pot z czoła. 

Na szczycie latarni była oszklona kopuła, a w samym jej środku stałą aparatura optyczna. Latarnik naprzód nalewał nafty silnopłomiennej do zbiornika, potem pompował powietrze i w ten sposób wytwarzał ciśnienie gazu. Musiał uważać, aby środek płomienia palników był w centrum wypukłej soczewki „optyki” otaczającej dookoła płomień. Ażeby samo ognisko było więcej skupione zakładał na płomień specjalną AZBESTOWĄ KOSZULKĘ.

Promienie świetlne wychodzące z ogniska palnika pod ostrymi kątami przechodziły przez szkła optyczne i były kierowane systemem soczewek zaopatrzonych na końcach w pryzmaty. Promienie świetlne wychodzące z latarni biegły w przestrzeń jakby zwartą wiązką pod odpowiednim katem nachylenia. Do obracania zasłony „optyki” służył ciężar, który trzeba było podnieść do góry za pomocą korby, nastawić regulator i ciężar spadając powoli obracał tę zasłonę. (Później, w r. 1938 latarnię zelektryfikowano i obecnie obsługiwanie jej wymaga wchodzenia latarnika na górę tylko w przypadkach awarii.) 

Owego wieczoru Jan Myślisz zwolnił ciężar. Latarnia zaczęła wydawać błyski, rzucając snopem światło, które obracało się równocześnie.

W kopule wydzielały się spaliny, dlatego dyżurka latarnika znajdowała się o piętro niżej. Ukończywszy swą pracę Jan Myślisz zszedł do dyżurki, zjadł kolację i zmęczony rozłożył się na ławie. Około północy powinien dopompować gazu i ponownie nakręcić ciężar obrotowy. Niestety nie zrobił tego…

Ciężar obrotowy doszedł do dna latarni i zasłona „optyki” stanęła a płomień latarni wygasł. 

Po północy w mieszkaniu kapitana portu Hel rozdzwonił się telefon, 

– Tu kapitan portu w Gdyni. Dlaczego latarnia nie świeci? Statek włoski telegrafuje, że osiadł na mieliźnie.

No i nastąpiło piekło!!!

Statek włoski, choć szybko ściągnięty z mielizny, żądał odszkodowania.

Rano kapitan portu, zgodnie z przepisami postanowił, że za miesiąc odbędzie się rozprawa w Izbie Morskiej w Gdyni z udziałem wszystkich stron. A jako najkompetentniejszego rzeczoznawcę wyznaczył Konrada Budzisza.

Miesiąc upłynął i w Gdyni, w Izbie Morskiej rozpoczęła się rozprawa. 

Jan Myślisz zapytany co myśli o całej sprawie odpowiedział:

– podczas pracy odkręciła się śrubka od pompy sprężającej gaz i z tego powodu nie można było uzyskać ciśnienia, gdyż pompę należało naprawić.

Następnie sędzia zwracając się do rzeczoznawcy zapytał:

– panie Budzisz, co pan jako rzeczoznawca sądzi o zeznaniu Myślisz i czy w ogóle było to możliwe?

Odpowiedź Budzisza była krótka:

– nie.

– a jak to pan uzasadnia?

– musiał głośno chrapać, to nie słyszał jak stanęła obrotnica zasłony. To samo stało się  z płomieniem latarni. 

W wyroku Myślisz otrzymał surową naganę. Było to gorzkie upokorzenie dla Jana Myślisza, rodowitego Kaszuba, starszego latarnika, ławnika sądu miejskiego, prezesa związku rybaków, komendanta straży pożarnej, zastępcy wójta, a w dodatku kawalera orderu Virtuti Militari.

Cóż, w ciągu owych wszystkich trudnych lat, gdy latarnik ciężko pracował fizycznie, zdarzyło się to tylko raz. Koń ma cztery nogi, a też się potknie.

Dla mnie cała ta sprawa przydaje tylko temu pomnikowemu skądinąd człowiekowi naszego wybrzeża ludzkich wymiarów.

Podczas okupacji hitlerowskich zarówno Jan Myślisz jak i Konrad Budzisz byli długo pod naciskiem gestapo, które żądało, aby wpisali się na listę uprzywilejowanych. Obaj kategorycznie odmówili wszelkiej współpracy z okupantem. W wielkim nieszczęściu utraty niepodległości okazało się że jeden i drugi byli z najszlachetniejszego kruszcu.

Obaj czuli jednakowo:

 „Nie ma Kaszeb bez Polonii, a bez Kaszeb Polsczi”.

Konrad Budzisz długo chorował, wreszcie uległ częściowemu paraliżowi i zmarł.

Wielu przyjaciół i znajomych odprowadzało starego latarnika na cmentarz. Spoczął między rybakami i obrońcami Helu. Na świeżym grobie złożono bukiety i wieńce. Jeden z piękniejszych pochodził od Jana Myślisza. Czytałam, że gdy ludzie zaczęli się już rozchodzić, to właśnie on został najdłużej przy grobie starego przyjaciela z latarni.

Jan Myślisz zmarł w 1975 roku. Jest również pochowany na helskim cmentarzu.

p.s. Fotografię Jana Myślisza w mundurze latarnika użyczyła mi jego wnuczka

Poniżej legitymacja „Virtuti Militari” (rewers i awers)

Poniżej fotografia Jana Myślisza

Poniżej opis na rewersie fotografii Jana Myślisza, dopiski Jerzego Maliszewskiego

Materiały: (tekst i fotografie) z archiwum MOW w Helu.

Opisywane w artykule zdarzenia dotyczą przedwojennej latarni morskiej w Helu. Jej trzy fotografie poniżej.

Fot. z archiwum Muzeum Helu (również główna wpisu)