Mamy już październik, a ja poza prezentacją „Projektu Kuźnica 2018” tuż po letnich wakacjach, ani razu do nich we wpisie i fotografii nie wróciłam, bo wciąż były inne pilniejsze tematy.
Ale nie mogę już tak dłużej zwlekać. Bo nie chcę i tęsknię do tych kadrów i uwiecznionych na fotografiach miejsc. Kuźnica. Mała miejscowość na Półwyspie Helskim. Chyba już jedyna o jeszcze jako tako niekomercyjnym charakterze. Bardziej wieś dla osób lubiących spokój, ceniących swoją przestrzeń i ciszę.
Oczywiście piszę z perspektywy siebie jako „wczasowicza” czerwcowego przedsezonowego lub jesiennego. Bo nie gwarantuję, że gdziekolwiek w sezonie lipiec-sierpień jest jeszcze na półwyspie spokojnie i pusto.
W tym wpisie chciałam pokazać wybiórczo moje pierwsze dwa dni w Kuźnicy. Tak się zaczęło dla mnie TO lato i TE wakacje. Bo zawsze jest taki czas oczekiwania na nie lub czas już po powrocie. A najważniejszym jest ten spędzony TAM.
A gdzie? W miejscu które daje mi czysty tlen i pożywkę energii w najczystszej postaci. Pamiętam Kuźnicę sprzed budowy portu, pamiętam sklepy które już nie istnieją, posesje sprzed remontów, ludzi których już nie ma, fajne lokale gastronomiczne, które zostawiły w pamięci smak potraw, miejsca które są już dziś nie do poznania.
Czy jest lepiej? I tak, i nie, zależy gdzie, zależy jacy ludzie są w danym miejscu. Ale to wciąż jest TA Kuźnica i moje miejsce na ziemi. Zatem – jeśli macie ochotę – pooglądajcie migawki z połowy czerwca 2018.
Jedną z pierwszych fotografii wykonanych po przyjeździe była oczywiście ta z pociągiem w tle. Tak to się musi po prostu zacząć… Tak to już ze mną i Kuźnicą jest.
Fot. Latarnica/ 16-17 czerwca 2018