W zasadzie stwierdzenie z tytułu tego wpisu mówi wszystko o moim stosunku do tego miejsca. I rokrocznie zamęczam Was zdjęciami i opisami z pieszej wyprawy na ukochaną wydmę. Ale nie mogę się bez tego obyć.

Wyprawa do nieczynnej latarni – ilekroć przebywam na Półwyspie Helskim – jest PO PROSTU obowiązkowa. To jest dla mnie tak naturalne jak odwiedziny Rozewia czy latarni Hel. Obecność na tym uroczym wzniesieniu – obowiązkowa. Tak się składa że zazwyczaj moim eskapadom do tej latarni towarzyszą wielkie upały lub chociaż słoneczna aura.

I dobrze się składa bo latarnia z Góry Szwedów w słońcu jest najpiękniejsza. Wiem, że idealizuje to miejsce, że miewam niezrozumiałe porywy serca jakie zdarzają się jeszcze tylko na Przylądku Rozewie. Ale serce nie sługa. Jak kocha to już na zabój. I nieczynna konstrukcja na wysokiej wydmie pod Helem budzi we mnie ogromne emocje i nie wyobrażam sobie, aby miała zniknąć z mapy naszego wybrzeża mimo, że jej stan jest od lat bardzo kiepski.

Wiem też po licznych rozmowach z miłośnikami latarni, że wszystkim nam zależy aby ta latarnia trwała i była na mapie naszego wybrzeża. Tak czy inaczej mam rękę na pulsie w tym temacie i staram się być na bieżąco.

Poniżej pierwsza odsłona tegorocznego spaceru do latarni. trochę przekornie potrzymam Was jeszcze w napięciu i w tym wprowadzającym odcinku samej latarni nie zobaczycie, jedynie uroki szlaku wiodącego na wydmę. Ale czy jest jakiś piękniejszy las nad nasze polskie nadmorskie sosnowe? Najbardziej lubimy dotrzeć do latarni ruszając spod Muzeum Obrony Wybrzeża. A plażą od Helu to szliśmy na Górę Szwedów grube lata temu. Trzeba będzie kiedyś tą trasę sobie przypomnieć.

Dodam dla przypomnienia, że latarnia została zbudowana w 1936 roku (oby dotrwała swoich setnych urodzin!), a od 1990 roku jest wyłączona i pozostawiona sobie samej.

Fot. Latarnica / czerwiec 2017