I minął rok… Wydawało się, że czas płynie leniwie, zima i wiosna ciągnęły się w nieskończoność, ale nadszedł ten piękny czerwcowy poranek, kiedy liczy się już tylko jedno: kierunek PÓŁNOC!
W tym roku ruszyłam na Półwysep jeszcze wcześniej niż zwykle, bo już 16 czerwca. Sprzyjał temu tzw. długi weekend który przypadł na 15-18 czerwca br. I podobnie jak rok temu pogoda w dzień przyjazdu nie sprzyjała.
Jeszcze w Poznaniu ciemne chmury, na trasie również szaro, z deszcze wiszącym nad Polską środkową i północną.
Wakacyjna przygoda zaczęła się w piątek o 6 rano. To ta chwila kiedy można sobie tylko wyobrażać co nas czeka podczas urlopu. Miałam kilka żelaznych punktów, które musiałam zaliczyć, poza tym reszta była niewiadomą.
Żeby wprowadzić się nastrój podróż umilała mi powieść „Córka kapitana” nawiązująca do morskiej tragedii Titanica. Tak czy owak książkę polecam!
Półwysep i Kuźnica przywitały nas chmurami, chłodem i mało optymistyczną aurą. Dla mnie jednak obecność morza tak blisko i ten rejon naszego wybrzeża to ogromna dawka pozytywnej energii i szczęście, którego nawet ulewa nie byłaby w stanie zakłócić. Z resztą przed sobą miałam perspektywę 2,5 tygodnia nad morzem! Czegóż chcieć więcej?
Poniżej widok z okna mojej kwatery: tory (a czasami na nich pociągi!) i morze! Ale jak to bywa z moimi przyjazdami na wakacje – nieciekawa temperatura i ciemne chmury trwają krótko, by już w godzinach popołudniowych wynagrodzić mi cały rok ciężkiej pracy takimi widokami!
Fot. Latarnica / czerwiec 2017